wtorek, 1 września 2015

Rzymskie wakacje - wspomnienia



Znajomi wpadli do Rzymu, a we mnie odżyły wspomnienia. Podobno rozpamiętywanie przeszłości, jak i rozmyślanie nad przyszłością nie wychodzi na dobre, jedynie teraźniejszość i mindfulness nie sprowadzą cię na manowce, ale mimo wszystko fajnie jest powspominać...
Tak więc otworzyłam szufladę ze wspomnieniami i wyjęłam album z napisem "Rzym". Natychmiast wyfrunęły z niego skrzydlate figury, oderwały się na moment od swoich łuków triumfalnych, radosne, że ktoś je na moment uwolnił z zakurzonego sarkofagu historii. Przy okazji obudziły z wiekowego letargu obrazy i miejsca.
Ale nie o zabytkach chcę powspominać. Jest przecież mnóstwo świetnych przewodników po Wiecznym Mieście. Moje myśli, zupełnie, jak rzymskie, wszechobecne gołębie siadają na wybranych alejkach i wydziobują najcenniejsze okruchy. Dla mnie to nie tylko zabytkowy zawrót głowy, ale i zapachy, jakie niesie ze sobą wieczorny powiew wiatru od Tybru, smak pizzy przegryzanej w pośpiechu w chłodniejszym zaułku, cień i odrapany mur gdzieś na Zatybrzu, ciche mruczenie wygrzewającego się na progu trattorii kotka - tak samo ponadczasowego jak cały Rzym, a nawet odgłos samochodowych klaksonów "ściśniętych" przez rzymskie mury.
W Rzymie nie ma miejsc nijakich. Nawet zwykły chodnik może się okazać trotuarem, pod którym sprytnie skryła się historia. Odkryta niespodziewanie, przy okazji pękniętej rury, wywleczona na światło współczesności, niechętnie, jakby rozczarowana tym nagłym przebudzeniem przygląda się zdumiona "nowemu". W innym miejscu wyrwany lej w "piazzowej" posadzce. Ciekawskie oko może dojrzeć kolejne fragmenty starożytnych murów wydobywajacych się z czeluści. Przeczytałam kiedyś zdanie, że mieszkańcy Rzymu, aby zdążyć do pracy muszą przebijać się przez wieki...

Autobus wyrzuca nas na Via Appia Nuova. Opada kurz i ruszamy. W październiku turystów - zwłaszcza na obrzeżach miasta - mało. Ci, którzy są, krążą gdzieś pomiędzy Forum Romanum, Colloseum i Piazza san Pietro. Ale pasuje nam ten zgiełkowy deficyt. Można usłyszeć to, co tak skutecznie zagłusza tłum. Zwłaszcza tam , na Via Appia Antica, która jest naszym celem. Pamiętam, mija nas 660-ka, jadąca do katakumb Św. Sebastiana. To nasz kierunek. Zakurzeni i spoceni, zazdrosnym wzrokiem obrzucamy pasażerów. W końcu własnymi stopami stajemy na tej "regina viarum", niemalże pustej o tej porze, co jeszcze potęguje nasze wrażenie. Zdaje się, że w cichym szumie przydrożnych drzew ciągle jeszcze słychać żałosne skargi i westchnienia konających niewolników i wywłaszczonych chłopów, którzy pod wodzą Spartakusa, ponad 2000 lat temu, pełni nadziei, że wolność nie tylko dla wybrańców, porwali się na... prawie niemożliwe. Po obu stronach Via Appia wbito kilka tysięcy krzyży, a potem przybito do nich buntowników - bohaterów. Zastanawiam się, czy te same bazaltowe kamienne płyty, po których stąpamy, były świadkami ich okrutnej śmierci. Podobno tak... I kolejny raz Rzym przekonuje o swojej "ponadczasowości", o niezłomności człowieczego ducha w walce o bycie wolnym, nawet za najwyższą cenę.

Nie lubię bałaganu, ale paradoksalnie, w Rzymie ujął mnie luz i swoiste "bałaganiarstwo". Zupełnie, jakby wieki chciały powiedzieć: człowieku, daruj sobie "pierdoły". Cały ten savoir vivre'owy almanach ze skarpetkami w sandałach w roli głównej wydaje sie po prostu zabawny. Logika i praktyka dziejowa bierze górę nad próżnością. I faktycznie, lepsze stopy niezdarte w sandałowych "onucach" niż poranione i odrapane, otulone modowymi oparami absurdu.

Niechętnie opuszczamy Via A. Antica...Upieram się, by wrócić w to miejsce przed wyjazdem. Po drodze katakumby i Bazylika Św.Sebastiana za Murami. Mąż daje nura w katakumbowe otchłanie. Ja, ze swoją klaustrofobią i tchórzostwem - wymiękam. Oj, bardzo daleko mi do odwagi św. Sebastiana! Siadam na "przybazylikowej" ławeczce i zatapiam się w myślach. Jacyś "noworzymscy", jeszcze narzeczeni kierują się do Bazyliki. On drobny i niewielkiego wzrostu, ona - przyszła padrona, wyższa od niego, ślubna sukienka dosłownie oblewa ją białością. Za chwilę nastąpi ich "zjednoczenie" na wieki, a św. Sebastian będzie cichym świadkiem tych zaślubin. Plac pustoszeje, młodzi i goście znikają w Bazylice. Czekając na męża odkrywajacego tajniki katakumb, przymykam sennie oczy. Widzę oficera gwardii pretoriańskiej, dowódcę pierwszej dioklecjańskiej kohorty. Wysoki, przystojny, szlachetne rysy. Męki przyjaciół nie pozwalają mu dłużej ukrywać wiary w Chrystusa. Zostaje "rozstrzelany" na rozkaz Dioklecjana. Lecz to nie głębokie "strzałowe" rany odbierają mu życie, jak można błędnie sądzić przyglądając się płótnom El Greca, Tycjana, Guido Reniego (mój ulubiony) i wielu innych zafascynowanych postacią św. Sebastiana. Silne, mocne ciało dobrzeje, by...zatriumfować mogła wielkość i mężność ducha. Ledwo wykurowany, ponownie staje przed cesarzem i... zostaje zbity na śmierć. Przyglądam się rzeźbie św. Sebastiana w Bazylice, autorstwa samego słynnego Berniniego - piękny, łagodny i mężny zarazem, drzemiący krótką chwilkę, która... trwa do teraz.

Na Piazza Venezia pokłóciliśmy się o jakiś kompletny drobiazg i w minorowych nastrojach docieramy do Fontanny di Trevi. Wokół tłumy, starsi, dzieci, samotni turyści i obejmujące się zakochane pary. Tym ostatnim akurat zazdroszczę! Mam chęć, jak kiedyś Anita Ekberg czyli filmowa Sylvia wskoczyć do tego barokowego "zachwytu" i udać, że ...tonę. A wszystko po to, by zwrócić uwagę ukochanego. Rozsądek podpowiada mi, że to na nic, jest za płytko, na dodatek on wie, że dobrze pływam. Jedyne co pozostaje, to te pieniążki wrzucane do fontanny. Na szczęście oboje wyrażamy chęć "ratowania" naszego małżeństwa. Odwracamy się więc i przez ramię, do tyłu wrzucamy monety. Ja jedną, mąż chojnie - trzy. Już chcę się ucieszyć, gdy dowiaduję się, że ilość monet wrzucanych do di Trevi jest kluczowa. Jedna - to powrót do Rzymu, dwie to romans, trzy to ślub. Śmiejąc się z tych głupich przesądów, bierzemy się za ręce. A ja sobie myślę, cokolwiek to znaczy i tak lepiej, że nie rzucił dwóch...

Przed nami Koloseum, jakby "ugryzione", kawałek tortu beztrosko oderwany od całości wiekowymi zębami.



Cdn w następnym poście, zapraszam ;)
Pozdrawiam ciepło. Ola






















































4 komentarze:

  1. przepiekne zdjecia i tekst..dobrze sie czyta. M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie Pani pisze Pani Olu i tyle drobiazgów zauważa , podziwiam. Anka

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję Wam wszystkim za czas i komentarze!