wtorek, 30 czerwca 2015

Biało-zielone...



Była jeszcze taka mała. Nie pamiętam już dokładnie... . Opowiadała mi, lecz tyle było tych szczegółów, że niektóre po prostu mi umknęły. Cóż, nie do każdego los się uśmiecha.

Założyła wreszcie tę wymarzoną perukę, z długimi włosami, zostawioną u nich niechcący przez kuzynkę. Rankiem wystroiła się w bajkowe warkocze, wyszła "na plac", by poślizgać się na zamarzniętej kałuży. Oczami swojej dziecięcej wyobraźni widziała spojrzenia spływające z okien sąsiednich kamienic. Nudzące się kobiety, podparte łokciami na małych poduszeczkach, obserwujące wszystko i wszystkich. Niech patrzą! "Jestem księżniczką", marzyło sobie dziecko. I nagle trach, kałuża zamienia się w setki potłuczonych, lodowych lusterek, buty zmoczone, a warkocze w oka mgnieniu skąpane w lodowatej, błotnistej brei. Wrócili dorośli i księżniczka dostaje lanie. Za zniszczone buty,za nieposłuszeństwo, za niewdzięczność i... za te warkocze bajkowe.

Dorosła. W szkole chwalili ją za dobre oceny, dobre zachowanie, że taka zdolna i że śpiewa pięknie... .W domu ganili za wszystko...

Szła obok dziadka, kochanego, skrzypcowego grajka i przyjaciela... . To nic, że on się trochę "zatacza". Pod nogami iskrzy i skrzypi śnieżny dywan, a nad głową zimowe, mroźne, piękne niebo. I tu i tam tysiące gwiazd! I tu i tam tyle marzeń! Trzyma go ufnie za rękę. Wszystko obsypane srebrem, bielą i nadzieją...

Wreszcie święta i choinka. Taki cudny czas! Lecz jej, kilkuletniej księżniczce, kojarzy się bardziej z lękiem niż z radością. Leży na swoim skromnym łóżeczku, odwrócona przodem do ściany, tam gdzie zielone, świerkowe gałązki i bombki. Wbija w nie wzrok. Zna doskonale ich kubaturę, kolory, najdrobniejsze szlaczki i szczegóły. Cały bok zesztywniały, lecz za nic w świecie nie odwróci się na drugą stronę, boi się, po prostu. Czego? Trudno powiedzieć..., mała głowa czuje jedynie strach...

Wpadłyśmy na siebie niespodziewanie. Aż zaniemówiłam..., tyle lat! "Co u ciebie?" spytałam i zajrzałam w znajome, jasne oczy. Uśmiechały się do mnie... Poszłyśmy do knajpki i przegadały w niej do późna. Mówiła, że to nie takie łatwe, ale jednak możliwe. Jej głos spokojny, wręcz kojący. "Dobrze wiesz, że nie byłam i nie jestem odosobniona z tym swoim dzieciństwem... Najtrudniej mają ci, którzy nie potrafią się wyrwać z kleszczy wspomnień i żalu. Zupełnie, jakby tkwili tam cały czas, po drugiej stronie szklanej szyby. Oglądają zza niej bezradnie ten lepszy świat i nie potrafią rzucić kamieniem, żeby ją stłuc, za to trzymają go w zaciśniętej do bólu dłoni. Są tak blisko lepszego życia i równocześnie tak nieznośnie daleko. Bo to JA właśnie jestem tą dziewczynką, której zabrano "warkocze", to MNIE odebrano wiarę i nadzieję, podeptano moją godność, a teraz JA tkwię w swoim dramacie. Ciągle czuję się winna, szukam na to potwierdzeń i to ostatecznie JA tańczę swoje tango gasnącego światła...a pod nogami mam parkiet wyłożony niewiarą i beznadzieją."

Kontynuowała cicho dalej.

"Można te zranienia, nawet bardzo głębokie - wyleczyć. Bo, w gruncie rzeczy, uzdrowić ranę to... pojednać się z nią! Brzmi naiwnie? Nawet jeżeli, to czy nie warto spróbować? Wtedy właśnie rana zmienia się w prawdziwą, czystą perłę. Wiem, bo sama doświadczyłam. Anselm Grunn napisał, że Bóg przynosi nowy smak miłości, leczący najgłębsze rany... i wypełnia wszelkie tęsknoty!"
Jakże to tak? Takie proste? Jakaś farsa..., popróbuj tego co ja, wtedy zobaczymy! Przecież każdego dnia potykam się o kamień, o głaz właściwie! I już całkiem nie potrafię być sobą! Ciągle mam w sobie tęsknotę, której nie potrafię nazwać, może po prostu za miejscem, gdzie jest się kimś kochanym bezwarunkowo, przyjmowanym, oczekiwanym i sprawiającym radość swoją obecnością...

Nieraz myślę, że gdyby dorośli zdawali sobie sprawę, jak cenna jest "plastelina", która pojawia się w ich rękach i jak wiele mogą spowodować czyichś wzlotów, ale i upadków, wiary w siebie lub poczucia beznadziei, radości z życia albo smutku, jak wysokie wieżowce mogą zbudować, a potem je...zburzyć! Może wtedy żadna wygoda nie byłaby wygodniejsza, żadna ważna sprawa ważniejsza... i żaden interes "ponad", a nawet żadna chwila milsza, kto wie...

Szła ulicą zalaną słońcem. Ktoś ją zawołał, wyraźnie usłyszała swoje imię. Znajomy? Najpierw, odruchowo przyspieszyła krok, nie pamięta już ile to trwało, może chwilę, może parę lat, a może jeszcze dłużej... To już nie ma znaczenia. Zatrzymała się i powoli odwróciła głowę. Ulica tonąca w słońcu, a w tle - świerkowe gałązki, ciemno-zielone, pachnące w rozgrzanym powietrzu, na nich błyszczące bombki. Wbija w nie wzrok zdumiona. Doskonale zna ich kubaturę i najdrobniejsze szlaczki. W oślepiającym świetle, jakby czyjaś twarz, nie widzi dokładnie, ale bardziej czuje niż wie, że już nie ma się czego bać...

Pozdrawiam wszystkich.
Ola

Poniżej moje ulubione kolory: zielony i biały. Tak wiele jest odcieni zieleni w przyrodzie. I wszystkie piękne. No i biel, zawsze elegancka i wdzięczna równocześnie. Jeżeli nie mam zupełnie pomysłu jak połączyć kolory, to przyglądam się, jak "robi" to natura, to lepszy poradnik niż niejedna "babska" gazetka i niewyczerpane źródło pomysłów...




























sobota, 20 czerwca 2015

"Będzie, będzie zabawa" czyli kilka porad weselnych...



Ślub to bardzo ważne wydarzenie. Każdy wie. Moja córcia wspomniała mi niedawno do jakich szalonych pomysłów można się posunąć, by uczynić ten dzień wyjątkowym. Masz swoje pięć minut i nie odpuścisz ani sekundy! Nierzadko bywa tak, że "teraz" jest ważne, potem - się zobaczy.
Nie wiem, czy to świat czasami szaleje, czy może ja się starzeję (no, to raczej na pewno!), ale nie wszystko ogarniam swoim umysłem (no, to też raczej na pewno). Tak czy siak, zasada - jak szaleć to szaleć brana zbyt dosłownie może zaszkodzić. A więc ŚLUB!
Żeby jednak nie nazbyt moralizatorsko, patrząc z dystansem, chciałabym się podzielić paroma spostrzeżeniami. Znalazłam kilka cennych wskazówek dla nowożeńców i ich gości. Wszystkie autentycznie wzięłam z internetu (dodając swoich parę "groszy"). Ich autorzy z pewnością c h c ą dobrze, ale wiadomo - nie zawsze dobrze wychodzi.
A więc na sam wpierw - należy odpowiedzieć sobie na pytanie: "dlaczego bierzemy ślub?". No, dlaczego? Odpowiedź może być bardzo trudna, a najgorsza z możliwych to - "nie wiem". A jak nie wiem, to i po co...
Warto też partnera(kę) sprawdzić przed ślubem. Cokolwiek to znaczy, porada pierwsza z bezcennych: "sprawdź, czy ma skłonności do hazardu!". Jeżeli tak - daruj sobie. Przecież nie planujesz spędzić życia z kartami, żetonami i automatami do gry w tle. Ale jak to sprawdzić? Użyj wyobraźni, bo po co ją masz? Może detektyw, może bystra sąsiadka, a może pies-wykrywacz hazardowy? Taki, co to wyśledzi, wyczuje i ...doniesie. Kiedy już wiesz, że hazard nie wchodzi w grę (przynajmniej dzisiaj, bo kto wie co będzie jutro, chyba, że pies okaże się również jasnowidzem) przed tobą organizacja ślubnego przyjęcia. I nie chodzi bynajmniej o jakieś dyrdymały typu: torty, wstążki czy baloniki. Chodzi o sprawy ważkie, międzyludzkie! Pierwsza z brzegu - "jak rozsadzić gości, żeby było dobrze". Lecz zanim ich "rozsadzisz", najpierw ich usadź. "Znacie swoje rodziny najlepiej, starajcie się więc nie usadzać koło siebie osób, które za sobą nie przepadają." Łatwo powiedzieć, a co jak większość za sobą nie przepada? No to masz problem! Uda się go rozwiązać, jeżeli zastosujesz równocześnie inną zasadę. Otóż "modne" jest sadzanie gości na przemian, kobieta - mężczyzna. Jeżeli się nie daje z przyczyn obiektywnych, bo np. proporcje nie te, dobierz brakującą ilość z ulicy. I obydwa problemy z głowy! Masz "na przemian" i masz kim porozdzielać kochającą się rodzinę.
Z tysięcy porad dotyczących wystroju sali, warto zwrócić uwagę na jedną - na dekorację stołu Pary Młodej, a zwłaszcza na krzesła! "Pomyślmy o zastąpieniu klasycznych krzeseł czymś oryginalnym..." Może specjalnie na tę okazję - dwa trony? Warto, bo może się okazać, że to już ostatni raz zasiadasz na tronie. Jutro możesz zostać z niego zrzucony, lub bardziej klasycznie - zdetronizowany.
Modny jest ostatnio tzw. "motyw przewodni wesela". Chodzi o to, że dzięki takiemu małemu trikowi "wasz ślub będzie pięknym i spójnym wydarzeniem, a nie jakąś tam zbieraniną z internetu" ("Jak wybrać motyw?" - patrz internet). Tak więc, najpierw poszukaj wspólnej pasji dla wszystkich (najlepiej zabierz się do tego już rok wcześniej). Takie hobby miłe wszystkim, np. "rower, żagle, motyle, znaczki, itp.". Osobiście polecam uniwersalny rower. Z motylami może być różnie. Jak już masz motyw przewodni, to przed tobą kolejna trudna decyzja. 'W jakiej scenerii go użyć?" Jeżeli wybrałeś rower, to sala weselna i kościół odpadają. Zostaje łono natury lub ulica. A jeśli ulica, to zawczasu załatw policjanta (może być więcej niż jeden) z doświadczeniem w kierowaniu rowerowym peletonem. Pamiętaj, że bezpieczeństwo weselników przede wszystkim! Jeszcze odnośnie wyboru motywu - żagli nie polecam, nawet, gdyby to było bardzo wspólną pasją. Za dużo zachodu, a poza tym po północy większość i tak - na żaglu czy nie - popłynie lub pożegluje, jak kto woli...
No i oczywiście każdy wie, oprócz scenerii- pora roku ważna, musi być dopasowana do motywu! Jak nie, to podaruj sobie weselne kłopoty! Dla rowerów lepsze jest lato niż zima. Po lodzie, przy minus dziesięć, nawet najlepszy peleton nie wyrobi i się...rozjedzie.
Wypatrzyłam również interesującą propozycję dotyczącą "stylów ślubów". Bo np. może być "amerykański (każdy wie,jaki to), wspomniany "rowerowy" (też każdy wie), "Super Mario" (nikt nie wie, nawet w internecie nie ma) lub np. "inspirowany cyrkiem" (też nikt nie wie, choć każdy się domyśla). Całkiem oryginalny! Można sobie pofolgować, pochasać do woli, pofikać lub zostać tygrysem (zwłaszcza po "rozgrzewce"), albo małpą (niekiedy nawet bez zbytniego udawania) i zawiesić się na żyrandolu. Można też wreszcie ziścić niespełnione z dzieciństwa marzenia sportowo-akrobatyczne i wykonać parę salt na biesiadnym stole. Trzeba tylko uważać przy zeskoku! Bo nie każda ciocia chętnie cię zobaczy na swoich kolanach, lub gorzej - głowie.

No, a po wszystkim zasłużony odpoczynek! Podróż poślubna! Tropiki, Paryż...!
Ale czy wiesz, jak się przygotować do lotu samolotem? Zajrzyj do "sieci", dowiesz się. Po pierwsze musisz spakować walizkę, tylko nie o przekroju 2 metry. Taka walizka może ci nawet cały wyjazd zepsuć! Poza tym po powrocie kręgosłup też ci będzie potrzebny. Nawet bardzo - przed tobą reszta życia w stanie małżeńskim! Tak więc zachowaj przytomność umysłu mimo wyjazdowej gorączki, Najlepiej stań przed lustrem i powiedz do siebie głośno: najpierw ty i żona (mąż), potem walizka, nie odwrotnie. To nie ona jedzie w podróż z tobą, tylko ty z nią.
I na koniec. Na lotnisko "udajemy się wyznaczonego dnia i na wyznaczoną godzinę". Nawet jeżeli bardzo się niecierpliwisz to i tak niczego nie przyspieszysz pojawiając się tam dwa dni wcześniej. Może skończyć się tym, że znużony czekaniem i nerwami, powłóczysz się zrezygnowany do domu, a za tobą twój biedny współmałżonek(ka). Znajomy ostatnio opowiadał o niezbyt komfortowych sytuacjach, które mogą się zdarzyć podczas kontroli bezpieczeństwa przed odlotem. Musiał zdjąć to i tamto, a nawet buty. I tu uwaga! Będąc pod wpływem stresu, nie zapomnij założyć ich z powrotem (o reszcie przypomną ci oburzone spojrzenia współpasażerów). To cenna uwaga, zwłaszcza, jeżeli nie lecisz w tropiki, tylko do Paryża w środku zimy. Jeżeli wreszcie uda wam się szczęśliwie zasiąść w samolocie to "teraz nie pozostaje nic innego, jak zaczekać na jego start i doczekać końca lotu" - nie rozumiem dokładnie tej instrukcji, ale chyba chodzi o to,żeby nie wysiadać przed końcem podróży. To może się źle skończyć, no i nie dość,że przysporzysz świeżo "upieczonej" żonie(mężowi) mnóstwo kłopotów, to jeszcze zostaniesz bez... walizki!

Podobno na przyjęcie weselne można sobie "zamówić" nawet polskiego Davida Copperfielda. Pośród wielu czarów-marów, nie zapomnij poprosić go jeszcze o ten, żeby cudownie zaczarował wasze małżeństwo, tak, byście szczęśliwie, wiernie, na przekór "złym" wiatrom wytrwali do końca. W tropikach, Paryżu, gdziekolwiek, z walizką lub bez... Bo to w naszych czasach coraz częściej niezłe czary-mary...

Trochę długo, ale przy tematyce weselnej wszystkie przesady dozwolone i nie może być inaczej! Tego długaśnego posta dedykuję (z przymróżeniem oka, a nawet obu oczu) mojemu drogiemu chrześniakowi i jego przyszłej, przemiłej żonie, których wesele tuż. I takie moje przedślubne, pewnie pierwsze życzenia - wybornej zabawy (bez względu na motyw przewodni) i... SZCZĘŚLIWEJ WSPÓLNEJ PODRÓŻY!

"Będzie, będzie wesele, będzie się działo...!"

Pozdrawiam wszystkich.
Ola

Ps. Trochę zdjęciowej "prywaty" w tym poście. Przemycam kilka zdjęć z wesela moich dzieci. (otrzymałam zgodę!)
Ach,te weselne klimaty..., a moi chłopcy prawdziwie zaszaleli!








I jak zawsze kilka fotek z mojego gaju...











sobota, 13 czerwca 2015

Wajgelia...



Pojawiły się w ogrodzie dość niespodziewanie i zaskakująco szybko poczuły jak u siebie w domu. Kiedy je sadziliśmy były małe i niepozorne, podobnie jak derenie, lilaki, irgi czy berberysy. Nie mieliśmy zielonego pojęcia, która będzie czerwona, która różowa, biała lub purpurowa. I fajnie! Samo się zdecydowało, lepiej być nie mogło. Ich kolorowe gałązki tworzą bujne kwiatowe pióropusze lub spływają cudnymi kaskadami w dół. Na te parę tygodni swoich "pięciu minut" zamieniają się w wielobarwne, szumiące na wietrze, małe wodospady.
Wieczorem, kiedy już prawie mrok, niknące światło dnia jeszcze bardziej eksponuje ich barwy, zupełnie jakby były kolorowymi lampionkami wyłaniającymi się z przedwieczornego cienia. Wykorzystują ostatnie chwile, by jeszcze przed snem, choć krótko - cieszyć nasze oczy. Wdzięczne weigelki! Z odchodzącym wieczorem i one gasną i bez buntu, cichutko dają się otulić nocy.
Niezwykłe są te kwitnące krzewy. Różne odmiany, wszystkie urocze, floridy, decory, floribundy. Zgodnie twierdzimy z wnuczkami, że krzewuszki mają sukienki jak księżniczki i chyba rzeczywiście są ogrodowymi pincessami! Purpurowe "Nany", "Alexandry", strojne w plamko-groszki Variegaty, czy czarujące dumnie zmianami kolorów - Versicolory. Są dostojne i śliczne.
Lecz oprócz szatek i barw, którymi zachwycają, jest w nich coś jeszcze, trudno to dokładnie określić. Jakaś harmonia, naturalny rytm, coś co sprawia, że patrząc na nie, zatrzymujesz się na chwilę i udziela ci się ich spokój. Falują delikatnie na wietrze, cichutko szeptają do siebie, a może i do mnie..., jakby pogodzone z faktem, że wszystko ma swój czas, że za moment to ich szalone piękno przeminie, że są tylko i aż - cząstką "wspaniałości" panującej wokół, tej co teraz i potem...
Myślę, ze gdyby tylko potrafiły - to uśmiechałyby się do nas cały czas!
Aż prosi się zakończyć - z podziękowaniem i wdzięcznością dla Krzewuszek! Tym bardziej, że niczego w zamian - za ucztę, którą są dla oczu i zmysłów, ani za bukiety, którymi się stają - nie oczekują.

Pozdrawiam wszystkich ciepło!
Ola

Ps.Wspomniałam, że niekiedy dodam parę słów odnośnie stylizacji, które prezentuję na blogu. W gorący dzień założyłam zieloną sukienkę. Takie sukienki są cudowne w letnie dni. Osobiście lubię te długie, zwiewne (dla mnie najlepiej z elementami kwiatowymi, ale nie koniecznie). Pasują i w "dojrzałym" wieku. Idealne do takiej sukienki są wygodne sandały, mogą też być balerinki lub czułenka, byle nie za wysokie. Jeżeli muszą być wysokie, to dobrze, żeby była dłuższa i je zakrywała. Fajnie przy takiej sukience odpuścić sobie wszelkie dekoracje. Są zbędne, sama sukienka jest wystarczającą dekoracją, chyba, że celowo chcemy zmienić się w "ubraną" choinkę w środku lata. Kwestia gustu. Moim zdaniem, jeżeli już jakaś biżuteria, to coś bardzo delikatnego.
W myśl zasady, że umiar zawsze wskazany, i że to dodatki są dodatkami do mnie, a nie ja dodatkiem do dodatków!
Pozdrowienia