poniedziałek, 20 października 2014

Mike i Mechanicy



Zawsze uwielbiał Mika i Mechaników. Co prawda, był wściekły na Rutheforda za akcję z Genesis, odebrał to jak zdradę, ale szybko mu przeszło. Bo czy można się gniewać, kiedy gitara tak brzmi?. Nocnymi godzinami oglądał teledysk, gdzie Mike ze swoim "dwugryfem" stapiali się w jedno, a van Hook odlatywał na swojej perkusji wydobywając z niej triole z takim "feelingiem", że dech zapierało. No i te teksty!. Trafiały do niego, jak mało co. Nigdy nie lubił skomplikowanych, filozoficznych wymądrzeń. Te były proste, ale nie naiwne. Zupełnie, jak on sam.
Przeciął ulicę Żelazną, jeszcze tylko pięć minut wzdłuż torów, za hałdą skręt w lewo i będzie na miejscu. Inni marudzą, że mają daleko do pracy, a on przeciwnie. Wolałby mieć trzy razy tyle do przejścia co ma. Za szybko jest w warsztacie i za szybko w domu, a włóczyć się nie ma gdzie.
Zimno. Jesień pierwszy raz wyszczerzyła zęby. Na szczęście ma słuchawki!. To nic, że przestarzałe, wielkie takie, za to grzeją i serce i uszy. Uwielbia te kawałki!. Nie nudzą mu się, choć słucha na okrągło. Do sąsiada przyjechała kuzynka z Niemiec, fajna z niej babka, "równa" taka. Zawsze miła, no i zna angielski - szczęściara. Poszli raz we trójkę na hałdę i przetłumaczyła mu każde słowo. Teraz to dopiero jest odjazd!. Wspina się nieraz na hałdę - zawsze i wszędzie lubił się wspinać, siada na szczycie tej swojej czarodziejskiej góry i zakłada słuchawki. Patrzy ze swojego ukrycia na kumpli, tych bogatszych, co biorą fury od ojców i robią "drifty" po hałdach. Księżycowy krajobraz przed oczami, księżycowa muza w sercu i marzenia w głowie.

Nie znosi ojca, przyznaje to szczerze. Nigdy się z nimi nie dogadywał, ani z matką. Dla ojca liczył się jego własny świat i jego racje. Na dodatek nieudacznik, nic mu nie wychodzi, a wydaje mu się, że wszystkie rozumy pozjadał. Jego koledzy mają nowe kurtki i nike'i, a on wytrząsa żużel z dziurawego buta. I upokorzenia przełyka, kiedy zamiast słów cierpliwych, dobrych - takie, co jak ostrzem ranią. Ale jeszcze się odkuje, jeszcze pokaże!. Dociągnie ten rok w warsztacie, a potem w świat!. I zarobi. Na siebie i na szkołę. Za sobą osiemnaście lat, a przed sobą cała reszta. Da sobie radę ze wszystkim. Najgorzej będzie z nienawiścią. Już teraz to czuje. Chwilami odnosi wrażenie, że coś rozsadza go od wewnątrz. Nie ma "bata", nie będzie przebaczenia. Jakaś sprawiedliwość musi być!.
Dziś ma wyjątkowo zły dzień. Wchodzi do warsztatu spóźniony, odgarnia ciemną grzywkę z czoła. Zaczerwienione policzki i oczy. Co jest? - pytające spojrzenia. Nie musi się tłumaczyć. Oni też znają hałdy. Najgorzej jest, kiedy pada deszcz. Nie ma wtedy czym oddychać, wszędzie pełno pyłu, a on biegł całą drogę. Szef go nie gani, o nic nie pyta. Dobry i poczciwy z niego człowiek. Jednego dnia wziął go do kanciapy za warsztatem, zrobił herbatę i gadał coś o wybaczaniu, wolności i takie tam farmazony. Wyrozumiały i naiwny... .

Czarność hałd zamienił na biel gór, szare dymy na krystalicznie czyste, śnieżne pyły. W najśmielszych snach nie marzył, że się tu kiedykolwiek znajdzie. Uwielbia się wspinać!. Zdobył już parę szczytów. Wie, że ryzykuje, ale kocha to. Ma swoje ulubione góry - Tien Shan. W ich surowym pięknie odnalazł nie tylko spełnienie, ale i parę odpowiedzi. Przed nim wyjątkowy szczyt do zdobycia, siedmiotysięcznik - Pik P. . Nie, nie boi się... . Może to głupie, ale góry, choć takie inne i piękne, przypominają mu trochę te jego hałdy, czarne, jak węgiel, gdzie oddycha się powietrzem tak ciemnym, jak one i gdzie po deszczu para jest jak zły omen. Tak samo zmienne. Tam na hałdach wczoraj była ścieżka na skróty, a dziś podjazd dla ciężarówek. Tu, w górach nic nie jest takie samo, tam, gdzie wczoraj był żleb, dziś rwący strumień. Zatapia się w myślach. Już może wracać, bez bólu. Nie pamięta dokładnie tej chwili, to był jakiś bliżej nieokreślony moment, kiedy zrozumiał, a właściwie poczuł w sercu. I przebaczył. I to jest jego wolność i powrót. Już nie musi uciekać, w gruncie rzeczy to i tak nie działało. Bezsensowne ucieczki donikąd. Aż przyszło uwolnienie. Jego "katharsis". Czarna hałda, białe zbocza. Ze zrozumieniem spogląda w oczy, których tak nie znosił. I widzi w nich swoją twarz... . I radość i dumę.
Siedzi oparty o skałę, przed nim ogromny masyw i szczyt Pik P. . Słońce i nieopisane piękno dookoła. Zjada swoją liofilizatową, gorącą strawkę, przegryza czekoladowym batonikiem. W góry nigdy nie zabiera swoich słuchawek, ale w głowie i tak rozbrzmiewa jego ulubiona muzyka, chłopaki z Mike and the Mechanics są zawsze blisko, tak mu już zostało. Analizuje setny raz każdy szczegół jutrzejszego szczytowego "ataku". Nie, nie boi się, no, może trochę. Przecież największą górę i tak już zdobył... .









Jesień przyszła wielkimi krokami, parę dni temu było słonecznie i ciepło. Więc zrobiliśmy parę zdjęć łapiąc te ostatnie, ciepłe chwile.
Pozdrawiam. Ola













poniedziałek, 13 października 2014

Cynamonowe ciasteczka, jesienne dalie i ...my.



Dziewczynki wbiegły do domu. Razem z nimi przez otwarte drzwi wpadł słodki zapach jesieni, ciepły i słoneczny. Małe łapki obejmują mnie, niemalże przewracają na podłogę. Jakieś cuda się dzieją. Kredki wyskakują w podskokach z pudełka, znów będą czarować, czyste kartki szeleszczą podekscytowane, za chwilę pokryją się kolorowymi obrazkami, a plastelina sama lepi się w "uśmiech".
Pędzimy do ogródka, siadamy na zielonej, październikowej trawie, chrupiemy marchewki, gruszki i jabłka. Wykrzykujemy głupoty rozumiane tylko przez siebie, śledzimy drogę ślimaka, gadamy z koniem sąsiada i nie myjemy co chwilę rąk (na szczęście mama nie patrzy). Czytamy etykietnik Kubusia Puchatka i uczymy się od niego savoir-vivre'u. Na przykład, kiedy "niezręcznie ci odwiedzać przyjaciół bez specjalnego Powodu, powiedz im, że przychodzisz życzyć im Bardzo Szczęśliwego Czwartku". Jako zdeklarowane łasuchy rozstrząsamy naukę Puchatka o tym, że "nieoczekiwani goście nie powinni wymagać od gospodarza poczęstunku, choćby był czas na małe Conieco, dozwolona jest wszakże sugestia w rodzaju tęsknego spojrzenia w stronę spiżarni". No, ale gdzie popatrzeć, jeżeli nie ma spiżarni, zastanawiamy się głośno. Razem z Puchatkiem dziwimy się, jak ktoś może nie pamiętać o tym, żeby zakryć usta, kiedy kaszle i zgadzamy się z mądrym misiem, że przecież można przypadkowo wbryknąć kogoś do rzeki.
Sądziłam, że w naszym gaju nie ma już żadnych tajemnych przejść, ale właśnie dowiaduję się, że jednak są. Małe stopki prowadzą mnie "tam" i mamy kolejną, nową i tylko naszą tajemnicę.
Letnik - październik zamienił się z sierpniem i oszalał z radości! Pozwala nam biegać bez czapek i zjeść podwieczorek na tarasie. A potem, w kuchni, małe łapki wycinają ciasteczka. Pachnie wanilią i cynamonem. "Pamiętasz babciu ten mój sen, w bajce byliśmy tylko Dżordż, ty i ja...". I drugi głosik, delikatny, nieśmiały: "wiesz babciu, tam w przedszkolu mam chłopaka..." Wcinamy cynamonowe ciasteczka na kolację, gęby nam się śmieją. Potem, w łazience, zmywamy z siebie tonę brudu i kładziemy się do łóżka. Małe łapki znowu mnie "oblepiają", a główki kręcą się na poduszkach. Nie chcą spać, opowiadają mi jeszcze coś o dziadku, pompie i sadzawce. W końcu bajka na dobranoc. W połowie "odpływamy"... . Październikowy komar próbuje nam zakłócić sen, ale na darmo jego wysiłki. Gdzieś w ogrodzie bażanty kłócą się głośno o miejsce do spania, to też nam nie przeszkadza. Trzymamy się za ręce. Jest błogo.

W końcu słyszę ich miarowe, spokojne oddechy. Poprawiam kołderki i schodzę na dół. Chcę jeszcze coś napisać na blogu o naszym dzisiejszym, cudownym dniu...

Moim kochanym wnuczkom M. i S. i wnusiowi L. (chwilowo nieobecnemu z powodu choroby).

















Pyszne, cynamonowe ciasteczka (z ciasta "francuskiego"),proste i łatwe do zrobienia - przepis







Składniki:
kostka masła
3,5 szklanki mąki
300 gr śmietany - 12%

Wszystko zagniatamy i odkładamy na ok. godzinę (może być dłużej) do lodówki. Następnie wałkujemy na grubość 3-5 mm. Ważne - przynajmniej trzykrotnie składamy ciasto w "kopertę i wałkujemy. Wycinamy ciastka w dowolne kształty (wygodne są foremki). Smarujemy białkiem jajka (3 - 4), posypujemy cukrem zmieszanym z cynamonem (może być sam cukier, jeżeli nie lubimy cynamonu). Wkładamy do uprzednio nagrzanego piekarnika - 220 stopni, pieczemy ok. 15 - 20 minut.
Na końcu CZEKAMY aż wystygną! I choć trudno wytrzymać, to dobra rada, bo mogą być kłopoty... . :)
Smacznego!

Pozdrawiam wszystkich. Ola

wtorek, 7 października 2014

NIE smutna historia



Weszłyśmy razem do windy, wcisnęła 10-kę, a ja 9-kę. Obie zasapane, obie biegłyśmy pragnąc przechytrzyć mróz panujący na zewnątrz. Rzuciłyśmy sobie krótkie "cześć" i cisza. Moje piętro, wysiadam. Nie odwracam się w jej stronę. Wiem, jak zawsze ujrzę smutne, beznadziejne spojrzenie. Sama miałam ciężki dzień, po co mi więcej wrażeń.

Znów spotykamy się w windzie, jest przeziębiona, nos czerwony od kataru...?. Wracam z zakupów. Czy nikogo nie przeoczyłam?. Przeliczam prezenty w myślach. Święta za dwa dni. Uśmiecham się do swoich myśli. Na "dziewiątym" wychodząc, na chwilę odwracam wzrok w jej stronę. Patrzy bez wyrazu, w rękach trzyma papierową torebkę z makiem - trzykrotnie zmielonym.

Moja mama zawsze staje na głowie, żeby się wszystko "udało". Niekiedy to irytujące, lecz muszę szczerze przyznać, w sumie lubię to. I zgiełk, harmider, te wszystkie odgłosy naszej dużej rodziny. Bywa, że mam dość wrzasków. Wczoraj pokłóciłam się z J., wybiegłam krzycząc, że prędzej ducha ujrzą niż mnie. Łapię windę. W środku ona. Boże, co za pech, dlaczego tak często na nią wpadam, myślę sobie. Nie patrzę w jej stronę, krótkie "cześć", jak zawsze i staję tyłem. Wiem, w nocy były krzyki u nich. Jej mama znowu zaszalała, a ojczym rzucał czym popadło. Przesiedziała pół nocy na klatce schodowej. Sąsiedzi chcieli pomóc, ale odmawiała... . Żal mi jej, ale nie mam chęci na rozmowę, a może odwagi.

Pochłaniam szybko kanapkę. Jest długa przerwa. Trochę się denerwuję, za chwilę próbna matura z matmy. Przeglądam ostatni raz notatki. Nagle widzę ją. Idzie w moją stronę. "Chciałam się pożegnać, zaraz po maturze wyjeżdżam". W szkole też jesteśmy sąsiadkami, ja w matematycznej, ona w "biol - chem". Będzie studiować w innym mieście. Wiem, już tu nie wróci. Nie pojmuję dlaczego, ale żal mi, że wyjeżdża. Chciałabym zapytać o tyle rzeczy. Zamiast tego patrzę w jej ładne, szare oczy próbując z nich coś wyczytać. Na próżno. Skrywają tajemnicę wstydliwą, trudną. Ale ona wie, że ja wiem. Jesteśmy sąsiadkami, a ściany mają uszy... .

Winda zjeżdża z góry, zatrzymuje się na moim piętrze. Wciskam nieudolnie rower do środka. Już się cieszę na tę pierwszą wiosenną przejażdżkę. Czyjaś ręka pomaga mi, przytrzymuje drzwi. Plecak i walizka w ręku. Ma na sobie te swoje ciężkie, niezniszczalne buty i wytarte dżinsy. Winda podśpiewuje zachrypniętym głosem. A więc dzisiaj wyjeżdża. Coś się kończy, coś zaczyna. Oby dobrego, myślę sobie i czuję dziwne ukłucie gdzieś w środku. Wymieniamy szybki uścisk w milczeniu.

Minęło więcej niż parę dobrych lat. Często wracam do niej w myślach, najczęściej, kiedy jest mi smutno. Zostałam w swoim mieście. Lubię jego znajome kąty, nocne i dzienne ulice. Długo jeszcze widywałam jej matkę. Nie mogłam pojąć, jak taka drobna, krucha osoba mogła być tak gruboskórna i nieczuła. Z czasem się uspokoiła. Tę swoistą "modzelowatość" swojej psychicznej skóry zamieniła na spokojną rezygnację. A potem gdzieś zniknęła. Któregoś dnia zajrzałam do rodziców. Winda znajomo zaskrzeczała. Wychodząc wpadłam na sąsiadkę, blokową plotkarę spod "63". Ma dla mnie nowe wieści!. Otóż, znajoma jej znajomej wybrała się na wesele, gdzieś daleko, w Polskę. Kręcę się niecierpliwie chcąc ją szybko pożegnać. I nagle, wśród potoku wielu niepotrzebnych słów te, które natychmiast przykuwają uwagę. "A więc spotkała ją i rozpoznała... ". I co u niej, co u niej, ponaglam niecierpliwie, trochę niegrzecznie. "Nie znam szczegółów, ale jest taka szczęśliwa, ma sporą rodzinę, dom z ogrodem...".

Wieczorem, przed zaśnięciem, jej twarz znów mi staje przed oczami. Chciałabym ją spotkać, jakiś rodzaj tęsknoty mnie ogarnia. Przywołuję obrazki z przeszłości. Widzę jej łzy, wstyd i siniaki. Zawsze mnie zastanawiało, skąd czerpała siłę w tym morzu smutków i upokorzeń. Odpowiedź chyba znam, ale chcę ją zapytać osobiście. Zapadam w sen, ale zanim odpłynę, w mojej głowie kiełkuje postanowowienie, odszukam ją... . Zacznę od facebooka, może jest tam gdzieś wśród tysięcy... . Chciałabym jej powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że jest szczęśliwa... .

Bywa nieznośnie ciężko, i bywa, że z tą traumą idziemy przez życie. Choć to banalnie zabrzmi, nie można się poddać, trzeba zawalczyć o siebie dla...siebie. I nie tracić nadziei wbrew wszystkiemu.


Pod wpływem przeczytanego dziś artykułu, który bardzo mnie poruszył - dla H.
Ola


















piątek, 3 października 2014

Faga moto i kilka luźnych refleksji.



Spotkałam wczoraj na ulicy znajomą. Pogadałyśmy chwilę, po czym pyta mnie: "A co z tym twoim blogiem, nic się nie dzieje, jakoś tak pusto". Odpowiedziałam, że wena mnie ostatnio opuściła i generalnie, szczerze mówiąc, średni mam nastrój i głowę innymi sprawami pochłoniętą. Stwierdziła jeszcze, że nie popisaliśmy się z moim fotografem zdjęciami w poprzednim poście. Bo ileż można zrobić zdjęć na tle porąbanego na zimę drzewa. "Przekaż mu to, no, ale w zimie nie zmarzniecie!", dorzuciła. Może zrobiłoby mi się przykro na te uwagi, gdyby nie fakt, że osoba, która mi to powiedziała to bardzo miła i szczera osoba. A konstruktywną krytykę, cóż, trzeba przyjąć z wdzięcznością. I musiałam przyznać rację. Mój elegancki, pierwszoligowy żakiet, w poprzednim poście zupełnie się "zatracił" w tych "drzewnych" okolicznościach przyrody. Zresztą, nie tylko on, wszystko inne też. Najfajniej wyszło krzesło. Pośpiech, który nam wtedy towarzyszył, również nie pomógł. I wyszło, jak wyszło... . Po powrocie z biura usiedliśmy z T., żeby coś przekąsić. Mówię mu o uwagach znajomej, że z tym drzewem to przesadziliśmy. A on mi na to, kiwając ze zrozumieniem głową, że zawsze mogę te zdjęcia wysłać gościowi, od którego drzewo kupił. Ot, będzie miał reklamę... . Faceci, to jednak są praktyczni!. Szybko zjadł i wyszedł na naszą "farmę". Po chwili pyta, czy widziałam kosę. Odpowiedziałam, że trzeba odkładać na miejsce, a nie wieszać po drzewach, gdzie popadnie, zwłaszcza, że drzew wokół tysiące. Też mu udzieliłam praktycznej rady... .

Dostałam od moich chłopaków książkę na urodziny. Alexandra Fuller opisuje swoje dzieciństwo spędzone w Afryce. Piękna, prawdziwa, pasjonująca opowieść. Czuję ja każdym swoim nerwem. Widzę jej rodzinę, jak walczą z trudami i przeciwnościami na afrykańskiej ziemi, która stała się dla nich domem. I podoba mi się bardzo ich odwaga i hart ducha. A jeszcze bardziej pasja, z jaką żyją i, mimo trudności - radość, jaką z tego mają. Pozwalają swoim dzieciom odkrywać świat, poznawać go, zaspokajać swoją ciekawość. Nawet, jeżeli to bolesne i łączy się z pewnym ryzykiem. To twarde i surowe życie pozwala im cieszyć się drobiazgami, dostrzegać piękno w rzeczach na pierwszy rzut oka niepozornych. Doceniać skromną wygodę oraz luksus papieru toaletowego i zimnej coli w mizernym hoteliku w Umtali. Pamiętam z przeszłości, "trochę" czasu mi zajęło, zanim zrozumiałam, że to może nie najmądrzejsze wyręczać dzieci we wszystkim, upominać na każdym kroku, a to nie biegnij za szybko, bo się przewrócisz, albo spocisz, a to ubierz się cieplej. O zmuszaniu z troski, a jakże, do jedzonka nie wspomnę. Ani o przestrzeganiu przed wszędzie czyhającym niebezpieczeństwem. Mam przed oczami obraz, jakby to wczoraj było, kilkuletni J. i M. bawią się przed domem. Ich dialog:
J. - "Skocys?" - w wolnym tłumaczeniu - skoczysz
M. - "Skoce!"
J. - "A właśnie, ze nie skocys!"
M. - "Skoce!"
J. - "No to skoc"
I M. bez wahania - "hop". Skończyło się na jej wielkim guzie i moim ataku histerii. Teraz już wiem, mówiąc metaforycznie, niekiedy trzeba skoczyć, żeby coś zrozumieć, poczuć na własnej skórze. Oczywiście, nie uważam, że wszystkie małe dzieci powinny skakać z garażowej barierki w dół , na beton, żeby sprawdzić czy to boli i czy nogi się połamią. Mimo wszystko zdrowy rozsądek zawsze mile widziany. Myślę tylko, że przesadne "ciepełko" życiowe więcej szkody może przynieść niż pożytku. Doświadczenie trudności, niewygód, często wyostrza zmysły, dostrzegamy więcej, cenimy bardziej. I o tym jest ta opowieść. Ale też o słabości, zwykłej, ludzkiej, kiedy zwątpienie i marazm codzienności przytłacza, kiedy wydaje się,że za chwilę już na pewno oszaleję!. W końcu to moje życie jest "obiektywnie" trudne!. I własna diagnoza: ciężka depresja, a może nawet psychoza maniakalno-depresyjna. I wtedy znajomy głos zdroworozsądkowy mówi: spokojnie, wszyscy jesteśmy mniej lub bardziej szaleni, chociaż tylko niektórzy mają na to papiery. Szukaj lekarstwa w sobie, nie jest źle!. Weź się do roboty, a najlepiej jakiejś pożytecznej. Na przykład wykop warzywa w jesiennym ogrodzie (jeżeli go masz, jak nie, znajdziesz coś dla siebie) lub rozpal ogień w zimny dzień. W języku afrikaanas "rozpal ogień" - "faga moto" ma głębsze znaczenie. Dosłownie znaczy rozpal ogień, w przenośni "rusz się!" Jedno i drugie pożyteczne. Tyle o przeczytanej książce. Jej tytuł to "Dziś wieczorem nie schodźmy na psy - afrykańskie dziedzictwo". Zachęcam do przeczytania w jesienne wieczorki.

I nie ma to jak pożytek z dobrej lektury!. Ciepło mi się robi na sercu, gdy patrzę na nasz warzywniak, na cały ogród, aż mi się chce iść wykopywać te warzywa!. Wydaje mi się, że to takie moje"afrykańskie" poletko, mój kawałeczek ziemi. Mam na myśli "miejsce", gdzie dzieci stawiały nieporadnie pierwsze kroki, przewracały się, niekiedy raniły. A ja i T. wyznaczaliśmy im "granice" wolności, próbowaliśmy chronić - z różnym skutkiem. Ja na przykład próbowałam uchronić przed guzami, a potem, jak i oni - nieporadnie, po omacku, nieraz wśród łez i przekleństw, uczyłam się "pozwalania" im na te guzy i parzenie palców. Bo ten nasz gaj, ta nasza farma, to niezły kawałek życia, który na niej zostawiamy, i którego się wciąż uczymy.

Moim chłopakom - J. i P. - z podziękowaniem za fajny prezent urodzinowy!
Pozdrawiam wszystkich. Ola


PS. Zdjęcia były robione tego samego dnia co "żakiet na tle drzewa". Mam nadzieję, że wyszły choć trochę lepiej, choć wiem, że jeszcze sporo musimy się nauczyć w kwestii robienia zdjęć. Ot, taki jesienny "outfit" z białą koszulą i swetrem oraz ławeczką i bluszczem w tle :)