sobota, 28 lutego 2015

Wiosenne sprzątanie



Wiosna za pasem, za progiem, za rogiem, tak czy siak, za chwilę! Z ziemi wyłażą roślinki, robaczki i żyjątka wszelakie i cieszą się jej widokiem, a w domu wyłażą brudki wszelakie i bynajmniej nie cieszą oczu. Na oknie w jadalni czyjeś paluszki odcisnęły dwa serca, ustroiły je jeszcze setką kwiatuszków i kropek. Kiedy spytałam czyje to dzieło, małe ludziki odpowiedziały z całą powagą, że nie mają pojęcia i trzeba wezwać Detektywa Łodygę. Gdy się nie pojawił, same skrupulatnie "zdjęły" odciski palców, co nie było takie znów trudne do wykonania na pozimowej, szarej szybie.
Jeden z moich synków rzucił pewnego razu : "mamo, tego domu z jego wszystkimi zakamarkami NIGDY nie da się posprzątać". Cóż, nie pierwsza moja wiosna w życiu (niestety!) i nie pierwsze wiosenne porządki (też niestety). Sprzątanie mam chyba "we krwi", jednakże efekty nie zawsze mnie zadowalają. Poszukałam więc pomocy w niezawodnym internecie. Znalazłam parę fajnych rad, jak szybko i skutecznie posprzątać, na tyle cennych, że warto się nimi podzielić.
Zacznijmy od uświadomienia sobie, że sprzątanie może nie być p r o s t e, ale dzięki "cierpliwości i motywacji do ciężkiej pracy może się udać" (choć nie musi!). Nawet jeżeli świetnie znasz rozkład swojego mieszkania, nie ufaj sobie do końca i stwórz listę pomieszczeń do sprzątnięcia, bo organizacja pracy jest kluczem do sukcesu! Dzięki powyższej liście, z trzech pomieszczeń - posprzątasz wszystkie trzy, a nie na przykład dwa, nie dojdzie do jakiegokolwiek przeoczenia.
Zaczynamy od najbrudniejszych ścian. Tych czystych nie warto doczyszczać, chyba, że chcesz wyskrobać dziurę do sąsiada.
I uwaga na pułapkę! Nie wolno z góry założyć, że pewne miejsca są czyste. Bo nie są! Właśnie w tych podstępnych miejscach znajduje się najwięcej - pisownia dosłowna - zarazek! Wiedz, że toaleta nie musi być "literalnie" brudna (cokolwiek to znaczy), choćby błyszczała i tak jest pełna "z a r a z e k". Nie daj się nabrać!
Często konieczne jest użycie niebezpiecznych chemikaliów dezynfekcyjnych, po ich stosowaniu niezbędne jest wietrzenie. "Wysprzątaj wszystko, od podłogi po sufit i zostaw otwarte okna". Tu zachęta, by na liście, która została sporządzona na początku, na marginesie, w tzw. didaskaliach umieścić słowo "okna". W ten sposób nie zapomnisz ich zamknąć. To ważne, zwłaszcza, gdy wiosna przychodzi już w lutym i noce jeszcze bardzo mroźne. W najlepszym wypadku możesz się przeziębić, w najgorszym - schłodzić do temperatury panującej na zewnątrz. No, chyba, że zamierzasz doczekać następnego stulecia, wtedy opcja hibernacji jest ok, a i porządki cię ominą, co nie jest takim całkiem głupim wyjściem.
Kolejne wyzwanie to czyszczenie dywanów i wykładzin. Dobrze, jak możesz skorzystać z pomocy silnego partnera, na wszelki wypadek zapisz go przynajmniej miesiąc wcześniej na siłownię. Należy zwinąć dywany, zarzucić je na plecy i wynieść na dwór na tzw. trzepak. Jednakże, zanim twój pomocnik wyniesie je na zewnątrz, niech się najpierw upewni, że po zimie trzepak stoi na swoim miejscu. Bywa bowiem, że amatorzy metali wszelakich (w tym trzepaków) i trunków wyskokowych zrobili z trzepaka inny użytek. To szczególnie istotne, jeżeli mieszkasz powyżej trzeciego piętra, a w bloku nie ma windy.
Możesz również wynająć specjalny, wielki odkurzacz. Ma on wiele funkcji, odkurza, pierze i suszy za jednym zamachem. Tu uwaga, odkurzacz nie może być zbyt wielki, a dywanik zbyt mały, bo możesz go już nigdy nie odzyskać, tak samo jak i innych przedmiotów leżących w pobliżu. Lecz i tak warto zaryzykować, bo "czyste i pachnące dywany to podstawa dobrego samopoczucia".
Nierzadko miewamy problem z domyciem niektórych powierzchni. "Po paru minutach szorowania ręka odpada, rezultatów nie widać i ochota do kontynuacji słabnie". W skrajnie przykrych sytuacjach ręka może całkowicie odpaść, wtedy łatwo o frustrację, odczuwamy pewien zawód i wyrzucamy sobie, że może, gdybyśmy byli bardziej ergonomiczni i posiadali więcej umiejętności, wtedy zmylibyśmy tę głupią podłogę. Żal, bo przecież zaczynaliśmy w świetnym nastroju do sprzątania, a teraz nie mamy ochoty na nic, za to mamy problem - z ręką. Tu rada jest tylko taka, ku przestrodze, nie bierz się następnym razem za tą robotę, lepiej mieć dwie ręce niż wypucowaną podłogę.
Zanim zaczniesz delektować się porządkiem i czystością swoich kątów, pamiętaj, żeby siebie też wyszorować, gdyż "używanie odkurzacza sprawia, że wydziela się kurz", a używanie mopa sprawia, że wydziela się pot. Nie może tak być, że dom czysty, a ty nie, w końcu kto ważniejszy? "Oczywiście każdy z nas jest inny i ta reguła nie dotyczy wszystkich, niemniej dotyczy większości".
Kiedy już mieszkanie błyszczy, naciesz wzrok tym wspaniałym widokiem (nie potrwa zbyt długo!). Na wszelki wypadek ochroń oczy (oczy masz tylko jedne!) i załóż okulary przeciwsłoneczne, by promień słońca wpadający przez krystalicznie czyste okno nie uszkodził ci tęczówki.
I nie wpadaj w samozachwyt i pychę, miej zrozumienie dla tych nieszczęśników, którzy uważają, że przecież czas to pieniądz, szkoda im więc choćby godziny sprzątania. Wielu z nich wyznaje i praktykuje mądrość Kłapouchego (patrz - "Kubuś Puchatek"),czego nie należy całkiem lekceważyć, że: "Jeśli chodzi o mnie, to nie znoszę tego całego mycia. Nowoczesna bzdura, i tyle".
No i ostatecznie, porządki to nie taka najważniejsza rzecz na świecie! Zwłaszcza, kiedy wiosna dookoła... (na wszelki wypadek to sprawdź, żeby się nie okazało, że to już... lipiec).

Miłego wiosennego sprzątania!
Pozdrawiam wszystkich. Ola

Wiosna? Chyba tak... :)























piątek, 20 lutego 2015

Głosy, kamienie i tańce



Zawsze mi się wydawało, że czas, kiedy moje pociechy wyfruną z domu to będzie jedynie Czas Przede Mną. Zanim zdążyłam się zorientować i co ważniejsze - zareagować, stał się Czasem Za Mną. Któregoś dnia przyłapałam siebie na tym, że rozmawiam z nieobecnymi w domu dziećmi. Zapaliło mi się światełko ostrzegawcze i przyjazny głos zapytał: "hej, wszystko z tobą ok?" Postanowiłam coś z tym zrobić. Posprzątałam dom, pokoje i myśli. To i tamto powynosiłam, trochę przemeblowałam, poskładałam w pudełkach. Na parapecie kuchennym ustawiłam pięć zdjęć, każde w eleganckiej ramce. Jest dobrze!
Lecz któregoś poranka szykując kawę, znowu usłyszałam swój "gadający" głos, skupiłam się i dotarło do mnie, że rozmawiam ze...zdjęciami! Zgarnęłam je więc jednym szybkim ruchem i schowałam do szuflady. Załatwione. Niestety, po jakimś czasie głos znowu się odezwał, nie mój, nie jeden lecz kilka. Dobiegały z...szuflady. Tyle lat się przekrzykiwały, kłóciły, śmiały i "pyskowały", że doprawdy trudno byłoby ich nie rozpoznać. Wyjęłam zdjęcia i ponownie ustawiłam na kuchennym parapecie. Jednego dnia nic nie mówią, innym razem - dużo. Czasem nawet tracę cierpliwość, zupełnie jak jeszcze niedawno. Wczoraj szykowaliśmy sobie z mężem kolację, w c a l e nie było nam smutno, pamiętam, że nawet śmialiśmy się z czegoś, ale miny chyba jednak mieliśmy nietęgie, bo oto nagle głosy z parapetu odezwały się jednym chórem. Zupełnie, jakby rodzice strofowali swoje dzieci. "Parapetowe" oczy spojrzały na nas karcąco i zabroniły wszelkiego smutactwa oraz marudzenia. Jedna z twarzy (ta najbardziej wygadana) dorzuciła jeszcze to, co sami im od zawsze powtarzaliśmy: "i bierzcie się w garść, do roboty, solidnie..."

I wzięliśmy się. Jak już nie masz co robić, zawsze możesz sobie usypać własną, najlepiej z kamieni, górkę przed domem. Oczywiście, jeżeli masz kawałek swojego podwórka, w przeciwnym razie lepiej nie ryzykować, by ktoś niekoniecznie chętny do współpracy, za to nerwowy, nie użył ich przeciw tobie.
Mamy więc tę swoją kamienną górę i zastanawiamy się co dalej. Mamy też parę pomysłów, no i ożywiliśmy się! W najgorszym wypadku zamiast siedzieć bezczynnie, zawsze możemy sobie ją przesypać w inne miejsce. Obejrzałam kiedyś film biograficzny o Michael'u Jacksonie. Kiedy wraz z rodzeństwem zaczynał się nudzić, surowy ojciec wyganiał całą gromadkę na podwórko i kazał przerzucać kamienie i cegły z jednej "kupy" na drugą. Kiedy kolejny raz nie mieli nic ciekawego do roboty, musieli górkę przerzucać z powrotem na poprzednie miejsce. Tym sposobem nuda i melancholia nigdy biedaków, lub może szczęśliwców, nie dopadała.
Dobre wzorce warto naśladować, część kamieni już przerzuciliśmy... .

Wieczorna melancholia? Gdzie tam! Zawsze lubiliśmy z mężem tańczyć. Co prawda mieliśmy "krótką", kilkunastoletnią przerwę, wypełniły ją dwie małe, urocze dziewczynki i trzech, równie fajnych chłopczyków.... .Teraz znów mamy czas na taniec! Dla ludzi w naszym wieku nie ma zbyt wiele miejsc do potańczenia. Będąc na ostatniej (ostatniej w moim życiu!) dyskotece, pewien koleś przyglądał nam się z dezaprobatą, do dziś czuję ciepło rumieńca na policzku... . Cóż, to była pomyłka. A byliśmy przekonani, że wyglądamy tak młodo i młodzieżowo... . Nie chcąc rezygnować z tańca, obraliśmy kurs na inny lokal. I w końcu znaleźliśmy!
Średnia wieku wynosi w nim około siedemdziesięciu lat, ale jaka zabawa, ten tylko wie, kto doświadczył! Myślę sobie, jakiś cud, czy co...? Nic z tego nie rozumiem, ale znów mamy po dwadzieścia lat. Na ostatnim disco-ostatkowym, starszy, siwiuteńki i miły pan zapytał męża, czy jesteśmy studentami. T., z wrodzoną gracją i szczerością odpowiedział, że nie, że...dziadkami, dorzucił jeszcze, że oprócz piątki dzieci mamy troje wnucząt... . Babska próżność mnie mile połaskotała. Ależ młodo wyglądamy..., pomyślałam uszczęśliwiona. Wracając z parkietu, zauważyłam, że światła jakieś "ciemniejsze", po prostu kilka lampek wyłączonych. A nasz miły pan ma na nosie okulary. Nie takie zwykłe, te z "grubymi" szkłami... .

Jest poranek. Świeżo zmielona kawa fajnie pachnie. Przed oknem kuchennym wschodzi słońce i "razi" przyjemnie oczy. Przez promienie słoneczne przedziera się zarys naszej kamiennej górki. Pierwszy łyk kawy, pierwsze obrazy, zapachy, smaki, coś dla oczu i zmysłów. Dobre, poranne obietnice i nadzieje.
Nagle wzrok ześlizguje się z obrazów za oknem i zatrzymuje na kolorowych fotografiach w ramkach.
Już do ich nie gadam, no, może czasem, ale to chyba nic złego... .
Wsłuchuję się chwilę w ich szepty, uśmiecham i wychodzę w nowy dzień, jasny i przedwiosenny... .

Ciepło pozdrawiam.Ola

I jeszcze muzyczne wspomnienie - Dire Straits i wspaniały, nieśmiertelny Mark Knopfler, lata osiemdziesiąte, młodość..., słowa nie takie znów nieaktualne, przeciwnie...































poniedziałek, 9 lutego 2015

Ach, te narty...



Parę dni temu "wypadliśmy" z mężem na chwilę na narty w nasze piękne góry. Po dwuletniej nieobecności na stoku musieliśmy odświeżyć nieco technikę i zmusić ociężałe ciało do wysiłku (przynajmniej ja!). Było super! Amatorów białego szaleństwa całe mnóstwo! I równie mnóstwo technik, sposobów jazdy na nartach i ekspertów od śnieżnych akrobacji. Moje oczy sporo już widziały na stoku, sama też co nieco doświadczyłam. Wracając, postanowiłam podzielić się kilkoma cennymi, jak sądzę, radami w kwestii technik narciarskich. Bo zawsze jest lepiej zjeżdżać ze stoku na swoich nartach niż skuterem śnieżnym - w dodatku nie swoim i nie siedząc dumnie w nim, lecz leżąc na noszach za nim (profesjonalna nazwa - tobogan, jak kto woli)
W portalu narciarskim jest napisane, że podczas jazdy na nartach pokonujesz następujące kroki:
1. obycie ze sprzętem
2. nauka jazdy płużnej
3. nauka skrętów
4. przejście do jazdy równoległej
Tak więc odnośnie punktu pierwszego, czyli:
ad 1.
Obycie ze sprzętem powinno nastąpić co najmniej kilka dni przed wyjazdem. Opieramy narty i kijki o ścianę w najbardziej widocznym miejscu w domu. Obok kładziemy buty, kask i gogle. Chodzi o to, żeby możliwie jak najczęściej przyglądać się swojemu sprzętowi i poznać go wzrokowo w najdrobniejszych detalach. Szczególnie solidnie należy" wpatrzeć" się we wzór i kolor na nartach. Jest to bardzo praktyczne, a właściwie niezbędne, zwłaszcza, gdy opuszczając schronisko, będąc po "grzańcu", musimy odnaleźć swoje narty pośród setek innych (zdj. 1). W przeciwnym wypadku, czyli jeżeli dobrze nie rozpoznamy swoich nart, może się zdarzyć, że będziemy musieli poczekać na moment aż wszyscy użytkownicy stoku zabiorą swój sprzęt. Ostatni, który pozostanie - będzie nasz! Też dobrze, ale szkoda straconego dnia!
ad 2.
Nauka jazdy płużnej, czyli tzw. "pług" polega na tym, że szeroko rozstawiamy tyły nart przy jednoczesnym utrzymywaniu dziobów blisko siebie (lecz nie na sobie, to ważne!). W ten sposób zwiększamy opór jazdy i hamujemy (zdj.2 ). A gdy już zahamujemy, podziwiamy widoki i innych narciarzy. Tak więc, wspomniany "pług" służy zahamowaniu. Istnieje również drugi "pług", tzw. "antypług". Polega on na tym, że postępujemy dokładnie odwrotnie niż w "pługu" pierwszym.
A więc: szeroko rozstawiamy (idealnie, jak jesteśmy mocno i solidnie rozciągnięci) dzioby nart (zdj.3 ) przy jednoczesnym utrzymywaniu tyłów blisko siebie. O ile pierwszy "pług" służy zahamowaniu własnemu, o tyle ten drugi służy zahamowaniu innego narciarza, który nieroztropnie rozpędził się na stoku i tym samym znalazł w tarapatach. Stajemy na wprost niego i ..."łapiemy" go.
ad 3.
W kwestii skrętów, istnieje kilka teorii. Skręt płużny to po prostu "pług", który wykonujemy skręcając. Tułów idzie w prawo lub w lewo, trzeciej opcji nie ma. Niedobrze, jeżeli skręt płużny staje się sposobem na zjechanie ze stoku. Zjeżdżając w ten sposób obserwujesz tylko czubki swoich nart, nie rozwijasz żadnej prędkości, no i blokujesz trasę innym. Potem, pytany przez znajomych, nie jesteś w stanie odpowiedzieć nawet na proste pytanie, czy dużo osób było na stoku. Po prostu tego nie wiesz, widziałeś tylko czubki swoich nart! A i przyjemności masz tak mało, że aż szkoda fatygi.
Jest też inny sposób skręcania, trochę ryzykowny, ale ciekawy. Odkryła go jakiś czas temu jedna z moich córek. Będąc wytrawnym narciarzem poczuła się jednocześnie znudzonym narciarzem i wymyśliła technikę, w której nie narty, lecz kijki grają pierwsze skrzypce. To one decydują o kierunku jazdy i o tym, gdzie skręcasz. Są takim swoistym azymutem narciarskim. Chodzi o to, by trzymać kije na wyciągniętych rękach i wskazywać sobie nimi kierunek jazdy(zdj.4). Dobrze jest, żeby pokrywał się on z czubkami nart. Gdy kijki ustawiamy w pozycji bocznej (zdj.5,6 ), może nastąpić konflikt interesów kijów i nart, który w konsekwencji dotknie i nas. Istnieje ryzyko, że w takiej sytuacji azymut "narciarski" zamieni się w azymut "astronomiczny", który jest jedną ze współrzędnych w układzie współrzędnych horyzontalnych na sferze niebieskiej, tam też ostatecznie docieramy czy tego chcemy, czy nie.
ad 4.
Przejście do jazdy równoległej to już wyższa "jazda" i dotyczy tych, którzy opanowali wcześniejsze techniki. W jej skrajnych przypadkach przechodzisz w jazdę "metafizyczną". Polega ona na tym, że odstawiasz kije, kask i gogle, zostawiasz tylko buty i narty (no i ubranie, rzecz jasna, chyba, że decydujesz inaczej). Rozpuszczasz włosy, jeżeli są długie, to tym lepiej. Rozstawiasz szeroko ręce, patrzysz w bliżej nieokreślonym kierunku, jakby "ponad" i zapominasz o Bożym świecie(zdj.7,wersja w kasku). O niczym nie myślisz, nic cię nie interesuje. Prujesz tak na krechę i czujesz wiatr we włosach, oczach, uszach, nosie, portkach, a nawet płucach. I tu uwaga!
Możesz mieć problem z zatrzymaniem się. W tym miejscu w sukurs przychodzi ostatnia technika, o której chcę wspomnieć. Dotyczy ogólnie technik hamowania, nie ma jej jeszcze w żadnych podręcznikach, to nowość. Nazywana jest techniką "kopca śnieżnego". Polega na tym, że, aby się zatrzymać musisz wypatrzyć duży (wskazany nawet bardzo duży) kopiec śnieżny. Zbliżając się do niego unosisz jedną nartę do tyłu (zdj.8 ), następnie będąc już bardzo blisko, unosisz tę nartę jeszcze wyżej, równocześnie schylając głowę i ustawiając ją prostopadle do ściany kopca (zdj.9,10), wtedy gładko wbijasz się w śnieg nie robiąc sobie krzywdy, no i hamujesz wreszcie. Musisz tylko pamiętać o uniesieniu nogi z nartą, bo to głównie ona zatrzymuje cię w kopcu.
W przeciwnym wypadku istnieje ryzyko, że zrobisz w nim tunel i pojedziesz dalej w nieznane.

Kiedy już wszystko opanujesz, możesz spróbować bodycarvingu czyli kładzenia się na śniegu w skręcie, inni wtedy myślą, że nie umiesz jeździć i dlatego się kładziesz, natomiast ty to robisz, bo właśnie umiesz jeździć! Możesz również opanować tzw. skręt-śmig. Jest trudny do zaobserwowania, tak szybki, że nikt go nigdy nie widział. Jesteś niewidoczny dla innych i masz wielką frajdę! Jest jeszcze jazda na jednej narcie ( przydatna zwłaszcza, kiedy drugą zostawisz w kopcu), jazda tyłem (dość droga - dla tych z wmontowanym GPS-em w kasku), można też przejść do skoków, ale to już inna bajka... .

Przed użyciem i zastosowaniem wyżej wymienionych technik zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania z nartami bądź skontaktuj się ze specjalistą, gdyż sprzęt niewłaściwie użyty i zastosowany zagraża twojemu życiu lub zdrowiu i niechybnie prowadzi do kontaktu z lekarzem (co może na to samo wyjść, więc lepiej nie ryzykować!).

Patrzę sobie na nasze piękne góry, siedzę na tarasie schroniska w promieniach słonecznych i przy dźwiękach "na okrągło" puszczanej piosenki "Wszystko jedno", obserwuję narciarzy i popijam korzennego grzańca. Jest fajnie! Ach, te narty...

Pozdrawiam wszystkich ciepło, oczywiście również narciarzy, tych początkujących i ...mistrzów!
Ola

Ps. Dziękuję mężowi za prezentację pewnych technik, bez nich opis nie byłby taki czytelny i jasny!





zdj.1


zdj.2


zdj.3


zdj.4


zdj.5


zdj.6


zdj.7


zdj.8


zdj.9


zdj.10






Przesyłam też parę zdjęć z pięknymi widokami naszych gór


































-

poniedziałek, 2 lutego 2015

Mój "lajk"



Szli sobie przez park. Fajnie wyglądał o tej porze dnia, już nie tak jasno i jaskrawo. Rodzice zabrali zmęczone zabawą dzieci do domów. Z ich odejściem przyszła cisza. Poprawiła włosy, a gdy odwrócił głowę, błyskawicznie odświeżyła usta błyszczykiem. Rozmawiali o sobie. Już wcześniej wiedziała co ubarwić, co udramatyzować, a co choć odrobinę zniekształcić. Wszystko po to, by lepiej wypaść. Lepiej, piękniej, mądrzej.

Zerkał na nią praktycznie cały czas, nawet wtedy, gdy sądziła, że nie patrzy. Widział ukradkowe malowanie ust, przesadzony śmiech i wymuszony smutek. Czuł, że ubarwia te swoje historyjki. Próbuje być zabawniejsza, milsza? Po co to robi, pomyślał. Podobała mu się i bez tego.

Przez wiele lat miał kompleks w kwestii swojej tężyzny fizycznej, a właściwie jej braku. Najpierw, w podstawówce był najniższy, potem w ogólniaku najchudszy. Dopiero na studiach się odbił. Zapisał się na basen, "siatkę", dużo biegał i ćwiczył. Wystarczył rok, by jego sylwetka zupełnie się zmieniła. Miał cichą nadzieję, że zauważyła jaki jest wysportowany. Jeżeli nie, trochę jej pomoże. Nie przypadkowo założył tę właśnie koszulkę. Ma kumpla, który zawsze zakłada ubrania o dwa numery mniejsze. Wtedy mięśnie lepiej się odznaczają. Wcisnął się więc w mniejszy T-shirt i ...nie całkiem luźne spodnie. Głupio się czuł, ale sam tak chciał. Już wcześniej zaplanował, że popisze się zwinnością. Elokwencją już się popisał zdając relację z ostatniego wykładu i dodając kilka mądrych uwag, to nic, że nie do końca swoich. Podskoczył i złapał się gałęzi. Podciągnął się już chyba czternaście razy, a to dopiero początek! Przy piętnastym usłyszał dźwięk, jakby prutego materiału...

Wracali przez park. Szła tuż za nim, kryła go, a raczej jego rozdarte portki. Strzelił środkowy szew na "siedzeniu". Na dodatek, założył dziś czerwone bokserki, co pech to pech. Próbowała być poważna, lecz średnio wychodziło. Dobrze, że nie widział jej twarzy. Wszystko "wyło" ze śmiechu. Pomyślała, i po co mu te popisy erudycyjno-gimnastyczne. I bez tego wiedziała, że jest niegłupi, no i wysportowany.

Lubię patrzeć na swój ogródek. Może to wiek, może etap życia, ale zrobiłam się bardziej refleksyjna. Ktoś pewnie słusznie rzuci - znów "mądrości". Sama sobie się czasem dziwię, że się tym dzielę. A więc znów mnie naszły myślowe dywagacje..., patrzę na mój gaj i dostrzegam w otaczającej mnie przyrodzie tyle piękna, spokoju i podobieństwa do świata ludzi, oczywiście nie ja pierwsza, nie ostatnia (ostatecznie przyroda to wdzięczny temat do obserwacji!). Lecz odczuwam również pewien "zgrzyt". Widzę piękne byliny, które zimą zmieniają się w suche łodygi, kwiaty, na które w lecie można patrzeć bez końca, a teraz po nich jedynie puste donice pod płotem. Widzę śliczne, kolorowe krzewy, które po pierwszych mrozach stoją gołe, bez swoich pięknych szat. No i drzewa. Jedne piękne, wysokie, strzeliste, inne chore, z wygiętymi, koślawymi pniami, jakby pokrzywiła je jakaś niewidzialna siła. Wszystko zawsze "na wierzchu", piękno i to co niezbyt ładne. Nie muszą niczego udowadniać, ubierać w pozory i udawać, że są fajniejsze niż rzeczywiście są.
Spędziłam trochę czasu w branży rekrutacji.
Wiem, że nie rzadko "koloryzuję", by ktoś zechciał mnie zaakceptować, by uwierzył, że jestem potrzebna i niezastąpiona. Próbuję się pokazać od lepszej, nie zawsze prawdziwej strony. Podpatruję, jak inni fantastycznie piszą swoje życiorysy, te zawodowe i nie tylko. Sztuka prezentowania siebie, "sprzedawania" dobrego wizerunku - to cenna sztuka. Jak mam kłopot, nawet na kurs mogę się zapisać. Może właśnie dlatego w moim świecie za dużo chaosu i niepokoju, a w świecie natury tak dużo spokoju i ukojenia. Piękno letniej tawułki jest tak samo prawdziwe i pozbawione pozorów, jak jej zimowa, szara wersja.
Myślę sobie, po co komuś udowadniać, że jest się lepszym, niż się jest. Może po prostu takim być? Po co przekonywać, że jest się mądrzejszym, ładniejszym lub silniejszym. Co to komu da? A przede wszystkim, oprócz rozczarowań co to da mnie? Już nie mówiąc, ile czasu trzeba poświęcić. Wiem bo sama go zbyt wiele straciłam. Zamiast stroić się w kolorowe płatki i listki pozorów, czy nie lepiej polubić prawdę o sobie? Ot, taki prawdziwy "lajk dla samego siebie! A jeżeli już coś udowadniać, to najwyżej sobie samemu.

Pozdrawiam wszystkich
Ola