piątek, 21 sierpnia 2015
Był sobie problem...
Muszę uczciwie przyznać, że ostatnimi czasy głębsze skupienie nie jest moją mocną stroną, pisanie mi nie po drodze, jestem rozbita jak "schabowy" i generalnie sytuacja mnie subiektywnie i obiektywnie przerasta, co też całkiem widocznie przekłada się na moją aktywność nie tylko we wszechświecie, ale i na blogu.
Czasami dodatkowo napięcia nie rozładowuje pełny dobrych chęci - mąż, ze swoim pytaniem "co, znowu dół?" Jakby sam dołów nie miewał. Najważniejsze, że wspieramy się w tej obiektywnie średnio komfortowej sytuacji, w której przejściowo - a jakże - znaleźliśmy się! Póki co, metaforycznie rzecz ujmując, jesteśmy trochę jak ten team, w którym ślepy kulawego prowadził (w przypadku "kulawego"- bez metafory). Grunt, że zaufanie jest i nawet jak do jeszcze większego doła wpadniemy, to przecież razem, więc powód do radości już choćby ten jest! Przynajmniej z mojej strony..., bo może on czyli mąż myśli inaczej. Zaufanie zaufaniem, ale mała niepewność zawsze się w człowieku czai.
Lecz kto nie miewa problemów lub sytuacji nie koniecznie łatwych do rozwiązania?
Może tak jest, że życie próbuje nam czasem w taki właśnie sposób coś pokazać i uświadomić? Zadaje lekcję do odrobienia. Kiedy przerobię ją dobrze, jest spora szansa, że mnie to wzmocni i nauczy czegoś. Bywa, że jedyne co pozostaje to cierpliwe przeczekanie sztormu. Może właśnie lekcja cierpliwości jest mi potrzebna? Bo cierpliwość to taka umiejętność czekania z wiarą i nadzieją. Wśród wielu klasyków "self-helperów", publikacji naukowo-psychologiczno-filozoficzno-praktycznych najbliżej mi ostatnio do Kubusia Puchatka. Bo czasem fajnie jest po prostu - prosto spojrzeć na rzeczywistość. To prawie sztuka, będąc w trudnej sytuacji, na dodatek jeszcze pośród mnożących się problemów (bo przecież już starożytni wiedzieli, że na pochyłe drzewo każda koza skacze) dostrzec choćby okruchy dobra i odważnie, z pewną (acz- bez przesady) dozą optymizmu oczekiwać jutra. Niestety, muszę bić się w klatę. Ostatnio dalej mi było do optymizmu, nawet jego bezprzesadnej dozy, za to bliżej do Kłapouchego. Jego pesymizm niemalże fizycznie wpasował się we mnie (oczywiście wbrew mojej woli!) i doskonale trafił w moje postrzeganie rzeczywistości. Będąc któregoś dnia na spacerze z przyjacielem Krzysiem (Kłapouchy, nie ja oczywiście, bo gdzieżbym tam na spacer szła)), pochłonięty swoimi problemami: przyjaciele, rodzina, przełożony, miejsce zamieszkania, kraj, warunki życiowe, finansowe, choroby, wojny i takie tam inne, nie zauważył nawet jak piękny słoneczny był dzień i jaki cudny świat go otaczał. Mruknął tylko pod nosem: "Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby jutro spadł potężny grad, gdyby się rozszalała zamieć i licho wie co. To, że dziś jest ładnie to jeszcze nic nie znaczy. Z tego nie można wyciągnąć żadnych wniosków, czy jak się to mówi, ale mniejsza o to. Z tego w ogóle nic nie można wyciagnąć. To jest zaledwie jakiś ślad pogody." Chyba nie jest fajnie być w takim stanie ducha, właściwie z całą odpowiedzialnością mogę - jak niewiele rzeczy w życiu - stwierdzić, że na pewno nie jest fajnie. Wróciliśmy pewnego pięknego, słonecznego dnia (o co nie trudno tego lata) po kolejnym nieudanym dniu, ze ściśniętym żołądkiem myśląc o jutrze i z poczuciem czegoś podobnego do beznadziei, wypiliśmy kawę, która też smaczna nie była, właściwie to była ochydna. Chętnie, prawie z ulgą wsłuchałam się w dalsze trafne refleksje Kłapouchego, ale nagle i chyba na całe szczęście jego wywody przerwał nadchodzący Puchatek, który z razbrajającą prostotą i szczerością stwierdził, że nie bardzo dba i kiedykolwiek dbał o to jak będzie jutro, póki go jeszcze nie było. Takie proste i takie mądre. I pomyśleć tylko, że wypowiada te słowa Miś o Bardzo Małym Rozumku. Aż zazdrość bierze! Chociaż to nie rozwiązuje całkiem mojego obiektywnie trudnego problemu, to jednak daje inną perspektywę spojrzenia na niego!
Dobra, koniec jęczenia. Na ile nauki Puchatka nie poszły w las pokaże termin mojego następnego wpisu (o ile takowy w ogóle nastąpi).
Jak powiedział sławny założyciel samego IBM-u Thomas Watson (nie mylić z dokorem Watsonem od Sherlocka Holmsa, też sławnym) : "Sukces jest na drugim końcu porażki". A więc problemy i porażki są sukcesowi niezbędne jak człowiekowi powietrze! Tak więc, nie jest źle. Mam tylko nadzieję, że w związku z tym nie zacznę jutro wynajdywać nowych problemów... Przynajmniej tu całkowicie zgadzam się z sentencją-refleksją Kłapouchego: "Wydaje mi się, że jest dość problemów do rozwiązania bez chodzenia i wynajdowania rzeczy, które nimi nie są. Problemami, ma się rozumieć."
Poza tym, czy można narzekać mając taaakie jeżyny i maliny w swoim ogródku?
I czy wracając do domu po jakże nieudanym kolejnym dniu, można narzekać, jeżeli częścią tej drogi jest jakże udany i piękny wąwóz, co to kamieniem rzut od twojego płotu? Nie mówiąc już otym, że być może ktoś się zdziwi, że w ogóle można mieć "problem" posiadając taaaki piękny ogród. Na pierwszy rzut oka widać, że on sam powinien rozwiązać każdy problem!
Są problemy, które dotykają niemal wszystkich ludzi na świecie. R. i S. Allenowie napisali, że to czy coś jest, bądż nie jest problemem zależy od indywidualnej decyzji, od indywidualnego punktu widzenia oraz od naszych emocjonalnych asocjacji z trudną sytuacją, w której sie znaleźliśmy, co czyni ją jeszcze trudniejszą do rozwiązania. Jednakże są też miłe drobiazgi, które również "dotykają" niemal wszystkich i którymi prawie wszyscy mogą się ucieszyć, oczywiście ci, którzy potrafią je dostrzec pośród nawet niemałych problemów. Sama się nieustannie wprawiam... Zamiast zamartwiać się jaki będzie jutrzejszy dzień, lepiej go po prostu ufnie, z zaciekawieniem oczekiwać. No i najlepiej - choćby z małą dozą optymizmu.
"...Puchatek z Prosiaczkiem w złocisty wieczór wracali do domu i przez dłuższy czas milczeli.
-Powiedz, Puchatku - rzekł wreszcie Prosiaczek - co ty mówisz jak się budzisz z samego rana?
-Mówię: Co też będzie dziś na śniadanie - odpowiedział Puchatek. - A co ty mówisz, Prosiaczku?
-Ja mówię: Ciekaw jestem, co się dzisiaj wydarzy ciekawego?.
Puchatek skinął łebkiem w zamyśleniu.
-To na jedno wychodzi - powiedział."
Pozdrowienia i powodzenia wszystkim, którzy borykają się z problemami, czyli... prawie wszystkim.
Ola
Jak zawsze parę zdjęć z mojego przefajnego gaju, no i z wąwozu, tego co to po drodze z "nieudanego dnia" do domu ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
W Twoim ogrodzie nie widać suszy, piękny!! A mój milin już miał jeden kwiat.Dziękuje i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNie widać suszy, bo takie miejsca na zdjęcia wybrałam ;) A Twój milin Bożenko w przyszłym sezonie zasypie Cię kwiatami. Kwiat w moment po wsadzeniu oznacza,że bardzo dobrze mu w tym miejscu i że dobra ręka go sadziła. Uściski!
UsuńMa Pani piękny ogród. Ja powoli tworzę swój od podstaw, uwielbiam grzebać w ziemi :). Czy zna Pani nazwę kwiata, pnącza, które zamieszczone jest na zdjęciu - donica z drabinką, kwitnie na żółto - to wieloletnia roślina?? łatwa w uprawie??. Zbieram wszelkie informacje jak mi się coś spodoba by potem przenieść to na swój grunt- mówiąc bardzo dosłownie.Ja teraz wyczekuję już na dynie wszelkiej maści- uwielbiam je jako dekorację - przypominają o jesieni ale co tam, są piękne!!!. Życzę dużo optymizmu, uśmiechu i werwy do życia! pozdrawiam Kamila
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa! To pnącze o żółtych kwiatach to tunbergia. Jest bardzo łatwa w uprawie. Można ją wsadzić do ziemi, ale lepiej do donicy, bo w ten sposób może przezimować. Po prostu na czas zimy trzeba ją wstawić w chłodne, ale nie za ciemne miejsce do domu. Najlepiej kupić wiosną młodą roślinkę i przesadzić do swojej, dość sporej donicy. Musi mieć wilgotno, nie lubi przesuszania. Kosztuje ok 8 - 10 zł. Życzę powodzenia w tworzeniu ogródeczka. A jeżeli chodzi o mój optymizm, to...nie jest tak źle! ;) Chyba trochę przedobrzyłam w tym tekście :). Ciepło pozdrawiam!
Usuń