wtorek, 2 września 2014
Efekt cytrynka
31 sierpień. Tego dnia świat przywitał mały P.. Dzień był ciepły, słoneczny. Przez uchylone szpitalne okno wpadał zapach kończącego się lata. Pamiętam, odwiedziny w szpitalu były wtedy zakazane. Taka swoista "troska" o dobro świeżo narodzonych dzieci, jakby za moment nie miały opuścić szpitalnych murów i wsiąknąć w zewnętrzny świat. Pielęgniarki niczym serialowe Helgi zajmują się głównie łapaniem winnych. Wyjście poza oddziałowe drzwi, choćby na pół metra - to przestępstwo podlegające karze. Tu jeszcze długo nie dotarło "nowe". Jednakże, od czego są zakazy? T. przyszedł w odwiedziny z całą gromadką. Stanęli za pancerną, szpitalną szybką z nadzieją, że uda mi się prześlizgnąć przez oddziałowe zasieki. S. zaczęła właśnie rok szkolny, swój pierwszy w życiu. Widzę ją, stoi poważna, zniecierpliwiona, chce mi szybko o nowościach opowiedzieć. Ma granatową sukienkę i rajstopy, na opak założone. O rany, tak poszła do szkoły?! - pytam siebie. Obok J. skacze jak na sprężynach, też chce coś zobaczyć przez nieczułą szybę. I M., maleńka, znacząca swoje półtora roku życia uśmiechem od ucha do ucha i szczerym spojrzeniem migdałowych oczu. Udaje mi się do nich dotrzeć. Prawdę mówiąc, gdzieś mam helgowe okrzyki. Patrzymy na siebie uszczęśliwieni. Klnę na tę szybę przeklętą i cieszę oczy miłym widokiem. Jeszcze tylko parę dni i znikam stąd!. Energia mnie rozpiera. Cieszę się. Mam tyle do zrobienia!.
I znów jest 31 sierpień, poranek. "Cześć synek mój mały, wszystkiego najlepszego!" - ryczę do słuchawki. I znów się cieszę z urodzin małego P.. W telefonie rozbrzmiewa męski, radosny, starszy o te - bagatelka!- dwadzieścia trzy lata głos. "Dzięki mamu!". Przez otwarte okna wpada razem z muchami zapach - jeszcze letniego gaju. Jest fajnie. Na prawdę fajnie.
Aż nagle przychodzi to "coś". Nie pyta czy może wejść. Bezczelnie i arogancko, jak wirus paskudny pakuje się do środka. Zanim zdążę zareagować, zajmuje moje myśli i szare komórki. Inwazja! Wściekam się na wszystko. Na siebie, na to co zrobiłam nie tak, albo czego nie zrobiłam, a powinnam była. Zrzędzę i gderam na świat wokół. Widzę wszystko w tym "radosnym", czarnym kolorze. Myślę, nic tu po mnie. Głosy krzyczące gdzieś wewnątrz, jak psy ujadające. Dusząca atmosfera "fin de siecle'u" wciąga mnie jak bagno, niebezpiecznie odurza zmysły, dając złudne, niszczące wrażenie, że to co dobre, minęło bezpowrotnie. Wtedy bez szans na piękno wokół, jeżeli kwiaty, to tylko te od Baudelare'a, podtruwające, bez zapachu, znudzone i przywiędnięte. Przypominam wtedy motyla, ale bynajmniej nie kolorowego, radosnego, cieszącego się każdą chwilą swojego krótkiego życia. Przypominam jedną jego odmianę, to swojsko brzmiący - cytrynek. Jego życie ulega wydłużeniu, ale nie jest to życie aktywne. Większość czasu spędza w stanie silnego spowolnienia procesów życiowych, trwa w swojej smutnej diapauzie zimowej. Zapomniał o pięknie, o radości. Wydaje mu się, że cały świat w galopie szaleńczym, wszystko w ruchu, w tym tańcu żywym, rytmicznym. Tylko on już poza. Opuścił skrzydła, niezdolny do latania. Pyłek skrzydłowy, siła nośna na wiatr, na przestrzenie, strzepnięty... .
Jakiś głos wyrywa mnie z zadumy, tych moich refleksji, jakże głębokich. "Babciu, spójrz, tu w tym rowie mama kijanki ratowała, jak dziewczynką małą była. I do sadzawki przenosiła, wiedziałaś?" I drugi głos - "Babciu, szybko, on do kibelka nie zdąży!" Zrywam się lotem błyskawicy. Małe ręce wyciągają się ku mnie. Małe, wielkie oczy śmieją. I znów w duchu klnę na siebie, jak nieraz, jak kiedyś za szpitalną szybą. Wyrzucam z głębi -" Cholera, co z tobą?!" I wracam na ziemię.
Gadam sama ze sobą. Może i jesteś jak to ziarnko ledwo widoczne, ale bez niego świat nie byłby ten sam, bo jest jedyne i niepowtarzalne. W swoim pięknie, czasem brzydocie. Cały ten galop, pęd światowy to złudzenie. Nie daj się omamić, ogłupić. W gruncie rzeczy na wschodzie i zachodzie bez zmian. Mały P. codziennie się gdzieś rodzi, S. biegnie żwawo do szkoły, M. cudnie się uśmiecha, a wirusy atakują. I tak od wieków. A Ty jesteś w centrum zdarzeń. Czy tego chcesz, czy nie. Więc odrzuć od siebie tę myśl złą, nieznośną. To efemeryda, za moment jej nie będzie, rozpłynie się, zniknie. Krótka, jak życie motyla. Uśmiechnij się lub zaciśnij zęby, co wolisz. I weź się w garść. Jeszcze dużo do zrobienia!
Dla tych, którym nie obce są takie momenty i dla tych dzielnych, którzy ich nie miewają. Pozdrawiam ciepło wszystkich!
Ola
PS.Lato jeszcze trwa, poniżej moja "kombinezonowa" wariacja - na sportowo i na elegancko ( przynajmniej taki miałam zamiar :))
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pięknie Pani Olu. To dokładnie to co dotyka nas w większości
OdpowiedzUsuńMamuś znowu przepueknie. Uśmiecham sie do Ciebie cieplo z daleka! M.
OdpowiedzUsuńCodziennie tutaj zaglądam, czekam. Jest! Czytam, podziwiam!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Bożenko, nawet nie wiesz, jak bardzo mi miło! Ciepło Cię pozdrawiam.
UsuńRegina Brett uwielbia nalepkę na zderzak, która głosi ' Nie wierz we wszystko ,co pomyślisz'....Niebieska Ty ,niebieskie niebo-lato.....to,odwraca uwagę od zmartwień. Jola
OdpowiedzUsuńOczywiście, i jej prostota sentencji. Życie jest dobre, bo takie na prawdę jest. To jest to. Buziaki Jola!
UsuńMamu jaki fajny tekst! I jaka Ty ładna jesteś!:) K.
OdpowiedzUsuńDzięki Kubusiu! Buziaki.
UsuńMoja siostra w połowie lat 80-tych miała "przyjemność" być operowana na wyrostek. Miała 6 lat. I takiego maluszka można było raz (albo dwa?) w tygodniu odwiedzić. Bo codziennie odwiedzin nie było.
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia :)