wtorek, 16 września 2014
Moje Sherwood
Jest dzikie, piękne, choć tak blisko drogi, ludzi - nieokiełznane. I kaczki, i bażanty, nawet czaple szare znajdują tu schronienie...
Pierwsze, co rzuca się w oczy to ubogość sprzętów. I chłód. Na zewnątrz wiosna, ciepło, skóra łaknąca słońca, zrzucająca niepotrzebne warstwy z siebie. A tu ręce bezwiednie przyciskają sweter do ciała. Stół kaleki przechylił się pod ciężarem kubka z herbatą. Okna niczym połabski Światowit chłoną interesownie chłód wnętrza i ciepło zewnętrznego, wiosennego świata. Gapią się bezdusznie na strojną wiosną ulicę i na strojną biedą i zimnem - salkę. Pani A. przedstawia mnie dzieciom. "Przywitajcie się, będziecie razem lekcje odrabiać". Oczy przyglądają mi się ciekawie, choć nie wszystkie. Niektóre zerkają niecierpliwie na drzwi, prowadzą cichy dialog ze Światowitem. Słyszę, jak ten obiecuje im lizaki i coca-colę w sklepiku. Kręcą się nerwowo, wyczekująco. Chcą szybko opuścić to miejsce prawie tak samo smutne, jak ich domy. Zażyć radości, dobra i słodyczy. Czy to tak wiele? Choć trochę, zanim oddech "procentowy" tchnie w ich nozdrza i twarze i nakaże im powrót. Powrót? Odrapana kuchnia błaga o sprzątnięcie. Poranione linoleum szczerzy swoje pęknięcia, blizny. Co jest do stracenia, co do zyskania? Kto zna, kto słyszy ten chichot sprzętów, ścian, podłóg i...losu? "Wszyscy się przywitali?" - głos przywraca mnie do rzeczywistości. Mikrofalówka rzęzi ochryple, a po chwili wypluwa kanapki, ser się topi, ketchup kusi pysznie. Las rąk po nie sięga.
Wiola - gęste włosy i spojrzenie zielonych oczu. Trochę spłoszone. Rzęsy długie, rdzawo - miedziane. Razem z cudnymi włosami, wprost oświetlają tę buzię drobną, śliczną. Rita Hayworth to Kopciuszek przy niej, myślę. I jestem zachwycona tym ogniem, płomieniem, pięknem, autentyzmem. Głos mnie informuje: "Ona też z rodziny alkoholowej, nieszczęściem dotknięta, bidula, niedorozwinięta taka. Już dawno indywidualne nauczanie mieć powinna". Wiola przygląda mi się, milcząca, oczy zielono-wiosenne, uśmiech cudowny, cichy, z tych bez-słownych. Odrabiamy lekcje. Jej umysł, step bezkresny wody łaknący. Parę kropel dostaje i ożywa, szaleje. Jak instrument palcami w ruch wprawiony, cudowne dźwięki wydaje. I zdziwienie, i niedowierzanie, i niezgoda. W końcu złość! Wiosna rozlewa wokół woń swoją przemożną, a wraz z nią beznadzieję jeszcze przemożniejszą.
"Dzień dobry, psze pani!" - Mariolka wita mnie na ulicy. Śniada cera, słońcem "wagarowym" opalona. Dżins i trykot "wyciągają" z niej urodę, niepotrzebnie zupełnie. Oczy mocno pomalowane obrażają jej młody, niewinny wiek, dodają lat, prowokują. Bazarowe, ciemne, wielkie okulary i szminka na ustach dopełniają reszty. Idą obie. Jej towarzyszka Jola, duża, przysadzista, niczym Wielki Wódz z filmu Milosza Formana - daje się prowadzić, jak on, za rękę. Ma wyjątkowe oczy, błękitne i bardzo jasne. Wzrok nieobecny, wędrujący gdzieś wysoko, penetrujący inne przestrzenie. Wy, nierozumni nie macie tu dostępu, jakby mówiący. Piękno nienazwane, trudne do uchwycenia z jej twarzy bije. Potem w świetlicy, w tej cudownej ars educandi, widzę je obie, siedzą obok siebie. "Ona ma padaczkę, ja jej pilnuję psze pani, żeby o kant gdzieś nie rypnęła" - Mariolka informuje mnie beznamiętnie, ot, życie. Jola chce coś wtrącić. "Zamknij się, teraz ja mówię. Ona tak zawsze, kurde, wcina się i gada bez sensu". Anioł Stróż traci cierpliwość. Po chwili przynosi Joli kanapki, wśród wielu wybiera te, gdzie sera najwięcej i troskliwie kładzie talerz na stole."Jedz, póki ciepłe", nakazuje. Jej głos zachrypnięty, mocny i bojowy. Jest taka silna, inteligentna, dzika i niepokorna, choć dziecko jeszcze... .Zachwyca mnie. Potencjał, odwaga, charakter. Sama Monica Bellucci urody i ekspresji może jej zazdrościć. I nagle głos pani świetlicowej, wdziera się jak sztorm, tsunami istne - "Ona i tak na zmarnowanie...". Coś we mnie krzyczy, wnętrzności kroi, jak trąba powietrzna ryczy. Tymczasem Patryk mały pochyla się nad zeszytami swoimi sennie, milcząco, cierpliwie na swoją kolejkę czeka... .
Wskakuję do samochodu, wracam. Zbyt gwałtownie gaz dociskam.. Chyba chcę zagłuszyć te słowa, okropne, jak brzytwa tnące wiosnę wszechobecną. Są jak bumerang chichoczący, powtarzający w mantrze: na zmarnowanie, na zmarnowanie, na zmarnowanie... . Niedobrze mi. Wiem, nie ma tanich łez. Ale i zgody nie ma! I nagle inny głos, nie krzyczy, mówi spokojnie, serdecznie, dziwnie radośnie. Wpierw irytujący, po chwili ufność wzbudzający. "Nie zostaną sami, ale i ty coś zrób...". Nic z tego nie czaję, w tym momencie zupełnie nic.
Śnią mi się Mariole, Jole, Patryki i inni. Budzi mnie chłód i zimno salki. Noc nas wszystkich otula. Dzikie knieje Sherwood szumią , nie śpią, czuwają. Szepczą coś jak w mantrze, próbuję usłyszeć. Czuję ich łagodność. Jestem spokojna.
Przypominają dzikie, piękne ptaki. Często wznoszą się niebezpiecznie wysoko, ponad inne. Odleglejsze dystanse przemierzają. Bywa, że są szalone, drapieżne, groźne wręcz. Ich źrenice, nie wiedzieć czemu - dalej patrzą, więcej dostrzegają. Samotność przestworzy im nie obca. I trudniej je oswoić. Ale wszystkie niestrudzenie poszukują miejsc, swoich dobrych miejsc. A gdy je znajdują, zakładają gniazda. Potem rodzą im się pisklęta. I są szczęśliwe. I wdzięczne... .
Pozdrawiam wszystkich. Ola
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ola, przyciąga ta Twoja wielka wrażliwość !
OdpowiedzUsuńdobrego dnia :)
b.w.
Ma Pani bardzo lekkie pióro. Pięknie i wrażliwie
OdpowiedzUsuńSzacunek, za to co robisz dla tych dzieci! Ich życie to dopiero bagno... pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy pomysł na sesję, można ją potraktować jako metaforę życia opisywanych dzieci.
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę "Waszą" część Motycza właśnie za "dzikość" natury.
Jesteś tam gdzie Cię potrzebują....Pozdrawiam Jola
OdpowiedzUsuń