poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Wspomnienie czyli z pozdrowieniami dla N.



W sali było duszno mimo prawie jesiennej już pory. Odwróciłam się na lewy bok i spojrzałam na nią. Jej ciemne, długie włosy błyszczały jak miedź we wczesnych promieniach słońca, które właśnie przebiło się przez zakurzoną szpitalną szybę. Chyba drzemała, tak mi się zdawało. W każdym razie jej twarz wyglądała - w nieuchwytny sposób - inaczej, jakby uwolniona od codziennego balastu ważących tonę myśli. Przyglądałam się w milczeniu, trochę jak zahipnotyzowana, była jak śpiąca księżniczka.

"Nazwisko męża?" - rutynowe pytanie do każdej z nas. Gdy jej kolej, zaczynamy być nadrozmowne, ożywione i tak bardzo rozumiejące. W końcu, gdzie jak gdzie, ale na oddziale patologii ciąży wrażliwość rozrasta się jak krzew milinu na wiosnę. Próbujemy nie usłyszeć wyszeptanej cicho odpowiedzi, nie dojrzeć "męskiego" skurczu policzka...

Zwinęła się nagle w kłębek, twarz wykrzywiona z przestrachu. Co jest? pytam i ja przestraszona. Sąsiadka z prawej poczęstowała ją jabłkiem, wylądowało na kołdrze na wysokości brzucha i ...panika. Najmniejszy uraz niebezpieczny, tak jej mówili lekarze.

No i zaprzyjaźniłyśmy się nie na żarty. W swoim życiowym komforcie, próbowałam zrozumieć jej dyskomfort. W swoim współczuciu samej sobie ze swoimi ciążowymi turbulencjami, koślawo współczułam jej problemom. Słuchałam opowieści o miłości, która na moich oczach okazywała się być tą nieszczęśliwą i poniżoną. Dyskretnie próbowałam nie dostrzegać, gdy na jego przyjście podkreślała usta błyszczykiem, a oczy konturówką i ...blaskiem.
Wracała z korytarza spotkań z tym samym śladem kredki i szminki, lecz bez śladu gwiazd w oczach. Ze łzami wkładała róże do szpitalnego kubka na herbatę. Pamiętam, siliłam się na słowa pocieszenia, ale jakoś blado wypadały... .

"Bliźniaczki, dziewczynki!", radosna wiadomość z rana, patrzy w moją stronę, potem szybko w okno, nie mogę nic rozczytać...

Potem kolejne korytarzowe spotkania, znowu błyszczące oczy "ubrane" w wyrazistą czerń kredki i wiarę. I powroty, bez tego pierwszego, spłukane słoną wodą i bez tego drugiego - wyprane z nadziei... .

Żegnamy się ze szpitalnymi "babkami". Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, prawda?, rzuca ta z jej prawej strony. I dodaje "nie martw się, zawsze przyjdzie nowe, lepsze...".

Wrześniowe słońce oblewa szpital, wrócimy tu za jakieś siedem miesięcy. Mąż podjeżdża, pytamy, czy ją podwieźć. "Dziękuję", rzuca krótko i znika za rogiem.

Nawet nie wiem kiedy jesień przeszła, a potem zima. Trafiłam do naszego szpitala jeszcze w styczniu. Zajęta swoimi troskami nie pamiętałam o niej. Czekałam na kwiecień jak na objawienie. I przyszedł. A wraz z nim i kwitnącymi drzewami - mały chłopczyk, jedynak na ośmio-osobowej sali, moja duma i szczęście.

Zdzwoniłyśmy się z początkiem maja. Urodziła dwie śliczne dziewczynki. Jest szczęśliwa. Nie zadaję pytań, wiem, resztę wyczuwam w jej głosie. W końcu każdy rozumie, że, choć takie szczęście, nie jest łatwo samej... . "Cieszę się, idzie nowe, tego się trzymam", mówi spokojnie. Przyciskam słuchawkę, jakbym chciała ją przytulić, nie widzę jej twarzy, ale wyobrażam sobie podkreślone kredką błyszczące oczy i podmalowane usta.
Idzie nowe, tego się trzymajmy, powtarzam zamyślona.


Miło spotkać kogoś po latach. Tak też nam się przytrafiło - mnie i mojej szpitalnej znajomej sprzed lat. Wpadłyśmy na siebie na ulicy w chłodny dzień i natychmiast zrobiło mi się ciepło z wrażenia i radości. Obok niej stała śliczna, dorosła już dziewczyna. Jedna z jej dwóch córeczek bliźniaczek.
"Kurczę, ale stare jesteśmy", roześmiałyśmy się obie. Takie dorosłe dzieci już mamy... . Opowiada mi o córkach, przy tym oczy jej błyszczą jak dawniej.
Wymieniłyśmy się telefonami, musimy się spotkać!

Wracałam do domu pochłonięta wspomnieniami i myślami o niej. Tyle wspaniałych ludzi, często zupełnie niedostrzeżonych i "cichych" chodzi po tym świecie. Rozlewają wokół siebie dobro, każdego dnia konsekwentnie i dzielnie. Jeżeli już - to bez zbędnej egzaltacji wspominają o swoim życiu. Taka właśnie jest N. Jej chłopak dawno temu namawiał ją na całkiem inne rozwiązanie, praktycznie postawił jej warunek, albo on - rycerz na złotym rumaku albo ten niepotrzebny podwójny balast w jej brzuchu. Nie miała wątpliwości, ale bolało, nawet bardzo. Potem też nie było z górki, ale nigdy się nie poddawała. Czasem pytające spojrzenia, nie narzeka - wyrozumiałe, ale i... te krzywe, niezbyt przychylne, jakby wystawiające ocenę. Lecz i tak najgorsza była niemożność przytulenia się do taty, zwłaszcza kiedy dziewczynki były młodsze, no i samotność wieczorową porą, kiedy spały. No i może jeszcze trochę smutno, kiedy wracając ze szkolnego zebrania, nie mogła podzielić się radością i dumą, no i jeszcze, no i jeszcze... .

Podziwiam ją szczerze i rozumiem ten rodzaj spełnienia w jej oczach. Niczego nie żałuje. Może spojrzeć sobie w twarz w lustrze bez zawstydzenia i goryczy. Patrzy wstecz ze spokojem w sercu, gdzieś tam we mgle pędzi niespokojny rycerz na kulawym rumaku i z suchym bukietem róż w ręku. Ale to już jej nie dotyczy. Odwraca głowę i jak zawsze odważnie czeka na nowe, lepsze... .

Dla N.

Pozdrowienia!
Ola




Wiosna na świecie i w naszym gaju też!






Taka ładna już mahonia, codziennie ma gości!


Niedaleko naszego gaju natknęliśmy się na takie miłe towarzystwo!


Dzień był wietrzny i po swojemu mnie uczesał :)




W takich fajnych okolicach mieszkamy!


Nasz ogród piękniejszy z każdym dniem...


I ruszyły nam drzewa!























2 komentarze:

  1. podziwiam tą panią i cieszę się, że była na tyle mądra by podjąć odpowiednią decyzję.Wierzę, że życie albo już albo kiedyś jej to wynagrodzi z nawiązką:).
    Mój ogród też się obudził ze snu - waśnie traktuje moje roślinki krowim nawozem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za odwiedziny na blogu i życzę owocnej pracy w ogródku. Ciepło pozdrawiam!

      Usuń

Dziękuję Wam wszystkim za czas i komentarze!