sobota, 7 maja 2016

MIU czyli tam, gdzie zawsze miło wracać...



Nawet nie wiem kiedy nam ten tydzień minął. Po prostu przeleciał sobie jak wiosenny wietrzyk i śladu po nim nie ma. No, może niezupełnie nie ma... . Miłe wspomnienia mają to do siebie, że oprócz tego, że są po prostu Miłe, nierzadko są Inspirujące i Ubogacające. No i akronim mi wyszedł... - MIU! Można je też sobie schować, zmagazynować gdzieś w zacisznym kącie serca i po trochu wybierać. Zupełnie jak z drzewem, które wyciągamy w zimie z naszej szopy i przynosimy do kominka, palimy w nim i mamy coś dla ciała - bo ciepło i coś dla oka, bo kto nie lubi gapić się na tańczące wesoło płomienie. Przypominam sobie zeszłą sobotę i choć to maj, czuję się jakbym siedziała przy kominku. Prawie fizycznie ogrzewają mnie te wspomnienia, a przed oczami obrazy tańczą jak żywe płomienie.
Zaczęło się w niedużym pokoju na piętrze. Zgodnie z tradycją, razem z rodzicami chrzestnymi pobłogosławiliśmy Martę i Pitera, a oni ucałowali krzyż. Pierwsze wzruszenia, dyskretnie rozmazany tusz w kącie oka. Potem przejście do drewnianego, uroczego kościółka, blisko, po drugiej stronie brodowo-łąkowej ulicy. Przed nami pierwszy weselny taniec - z kwietniowym wietrzykiem tańczy biały długi welon Marty. Patrzę na nich stojących w drzwiach wejściowych, nad nimi i nad nami nuty Hymnu o Miłości, drżące w powietrzu jak mleczowe latawce. A potem wszystko zanurzyło się, albo może raczej - popłynęliśmy po błękitnym, spokojnym, dobrym oceanie. Raz po raz pojawiały się twarze i sylwetki, najpierw, jak mi się zdawało małe anioły, jeden niósł złote kółeczka na atłasowej poduszeczce, za nim dwa kolejne z małymi bukiecikami wiosennych kwiatów, pamiętam, gdy odchodziły, anioł - ten najmniejszy, z czymś na kształt irokeza na głowie, głośno kichnął. Nawet anioły się przeziębiają... . Twarze bliskich, przyjaciół, miłe i tak jak my - wzruszone.
A potem słowa przysięgi, ich głosy wybrzmiewają w mojej głowie tak samo jak tamte - naszych dzieci sprzed dziewięciu i pięciu lat. Męski głos łamie się jak w mutacji, struny ściska niewidzialna siła, a oczy..., najlepszy dowód, że i męskie łzy bywają piękne. I ten drugi głos, delikatny, cichy, też rozedrgany, lecz szczęśliwy.... .
I cisza, a pośród niej słowa ojca Rafała..., o tym, że małżeńskie szczęście to nie tylko radosne fajerwerki, ale i codzienne, cierpliwe podejmowanie trudów, nieraz "mocowanie się" ze słabościami, bywa, że z samym sobą. I że warto, zawsze warto... .

No i poszli wszyscy w tany i tak aż do poniedziałku, bo na Kurpiach jednodniowe wesele to... nie może być!
I działo się! Przyśpiewki mistrzowskiego autorstwa i w jeszcze bardziej mistrzowskim wykonaniu! Tańce do upadłego, pogaduchy o zdartych gardłach, a na zakończenie undergroundowy garaż z głośnikami w rozmiarze XXL, "pokazy" męskiej tężyzny i kaskaderskie popisy na... lamborghini (ale o tym innym razem), i wiele więcej...

To co mnie najbardziej "ogrzewa" w tym wspomnieniu to atmosfera, która nam wszystkim towarzyszyła, prawdziwie serdeczna i wyjątkowo miła. Nie wątpię, że wiele ślubów i wesel jest właśnie takich, ale w tym akurat uczestniczyłam i właśnie o tym mogę napisać. Przyjechali nasi bliscy i przyjaciele. Niektórzy zadali sobie sporo trudu jadąc z daleka. Autentyczna życzliwość, serdeczność i radość z bycia razem, tak bym to najprościej podsumowała. I jeżeli ktoś zapytałby mnie o chwile, zdarzenia w życiu, do których chciałabym wrócić, to byłby jeden z takich właśnie momentów.

MIU..., bo tak bardzo Miło przebywać wśród szczerze życzliwych i serdecznych osób, bo prawdziwie Inspirujące, gdy masz wokół siebie ludzi autentycznych, nie działających z przymusu lecz z serca i Ubogacające, przynajmniej mnie, gdy widzę, jak można się cieszyć sobą i po prostu tak zwyczajnie, bez pretensji lubić, niekiedy mimo różnic.

Tak więc i na moim blogu pragnę podziękować, słowami Marty i Pitera, po prostu..."DZIĘKUJEMY, ŻE BYLIŚCIE Z NAMI!"

PS. Przyznam szczerze, że miałam w planie inny tekst na bloga, ale po prostu nie mogę, choć krótko nie podzielić się tymi przemiłymi wspomnieniami...

Tymczasem wiosna na całego i w Brodowych Łąkach i u nas!

Z ciepłymi pozdrowieniami
Ola


Taki piękny ten nasz gaj...


Stokrotki już szaleją


Sadzawka po prostu zachwyca i tyle...


I "złapałam' te kaczki wreszcie!


Może i zwykłe paprocie, ale wyglądają jak z bajki, przynajmniej ja je tak widzę... :)


Nasza stara poczciwa studnia ciągle nam służy!


Tajemniczy domek wsród drzew, dla ciała i ducha - w jednym! :)


Domek na drzewie zawsze czeka i wypatruje dzieci z Bullerbyn...


Tymczasem u sąsiada taaaakie cuda!


Niebo nad naszą działką,które...


...codziennie odwiedza ten szybowiec!


A to ja..., na tle naszych tulipanów, ubrałam się pod ich kolor :)






Czasami cień bywa nieposłuszny i idzie swoją droga... :)


I kolejna zakochana para!


No i te zachwycające - tuż za płotem - topole niczym sekwoje






2 komentarze:

  1. rozmarzyłam się bo ja też brałam ślub w maju (dokładnie 15 maja) ale sześć lat temu i to był wspaniały dzień.......i najważniejsze że ta ,,wspaniałość,, trwa do dziś:).Tego również też życzę pani synowi i jego żonie!:)
    p.s. co do pani ogrodu to nieustannie mnie zachwyca -najbardziej jego ,,dzikość,, . Nie lubię ogrodów gdzie króluje beton i wszystko posadzone pod linijkę projektanta. Lubię taki misz masz i do tego tez dążę w swoim gaju. A ten domek Z Bullerbyn przypomniał mi moją najlepszą książkę dzieciństwa. pzdr:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ten miły komentarz i za życzenia dla młodej pary, przekażę.Ja również życzę wszystkiego co najlepsze! W kwestii naszego ogrodu, rzeczywiście staramy się pozwolić mu cokolwiek żyć po swojemu, jedna jego część, ta przydomowa jest nieco bardziej dopilnowana, część jest zostawiona sobie i te zakamarki bardzo lubimy, tam też najwięcej się "dzieje", takie uroczysko, które super się podgląda. Ciepło pozdrawiam i życzę powodzenia w pracach ogrodowych!

      Usuń

Dziękuję Wam wszystkim za czas i komentarze!