piątek, 15 kwietnia 2016

Z wiosną...



Dobrałyśmy się dzisiaj z pogodą, obie jesteśmy w kratkę. O ile ulubione powiedzenie dwóch znajomych kolesi spod sklepu: robota nie zając, nie ucieknie - niekiedy znajduje zasadność, o tyle w ogrodzie prawie nigdy. Są prace, które trzeba wykonać właśnie dziś, bo jutro będzie "po ptokach", jak to w moich śląskich rejonach się mówi. I choć niebo dzisiaj "kiej ta płachta modrawa przejęta wilgocią", tak pisał obrazowo Reymont w "Chłopach" i niezbyt się chce to i tak trzeba. Wzięłam więc na plecy sekatory i inne ostre narzędzia i poszłam w ogród. Krzewy i różne pnącza zadrżały na mój widok. Niestety przycinania czas i kropka! Poszły więc pod młotek krzewuszki, hortensje, derenie, róże, miliny i inne. Póki co pogniewane, ale jeszcze się odwdzięczą! Po wycinkach kolej na pierwsze plewienie. Nogi się pode mną uginają na widok pozimowego skalniaka. Moje jesienne lenistwo wyłazi w całej krasie. I choć wiem, że właśnie tak wiosną będzie, zawsze popełniam ten błąd. A jesienią wystarczyłoby te wdzięczne byliny po prostu choć trochę oczyścić. Na szczęście w sukurs przychodzi mi niezawodny mąż spryskując paskudne chwasty. Razem z chwastami musiałam pożegnać świeżo wsadzone zeszłoroczne prymulki i zawilce, ale wierzę mu jak tłumaczy, że tam był s a m perz.
Za to widok wyłażących z ziemi lilii rekompensuje mi wszystko. Nie mówiąc już o wszechobecnych pąkach, które za moment wybuchną z całą mocą.

Jest coś kojącego i fajnego w ogrodowych pracach. Muszę szczerze przyznać, że kiedy nie tylko niebo jest jak ta "modrawa płachta", bo różnie bywa, bo kto nie ma żadnych problemów, to praca w ogrodzie - nawet jeżeli nie całkiem przepędza smutki to przynajmniej zmnienia ich optykę. Myśli siłą rzeczy skupiają się na czymś innym i kiedy te nie do końca dobre usiłują wcisnąć się z powrotem w mózgowe zakamarki, to świeża drzazga w palcu czy kolec w d..., kiedy niechcący usiądziesz na berberysowej gałązce całkiem skutecznie im to uniemożliwia. I jak tu nie kochać tego ogrodu. Wracasz do domu ze skupieniem na kolcu, a nie na zmartwieniu. Dodam jeszcze, a z własnej eksperiencji wiem, że im większy kolec tym również większa...amnezja.

Posiedziałam dziś trochę w ogródku, chciałam dłużej, bo zawsze tak mam, że jak się rozpędzę, to nie mogę przestać, ale "wiater kieby tymi największymi worami zaczął rypać i mocy jeszczech większej nabierać", więc ustąpiłam i rychło do chałupy pobiegłam. W obejściu został jeszcze mój niezmordowany mąż, który korzystając z tego, że jakimś cudem, przedwieczorną porą "wiater się jednak kajściś zapodział" - jeszcze na kosiarkę wskoczył, żeby nie stracić ani chwili z dnia. W sumie dobrze, pierwsza trawa będzie skoszona i zrobi miejsce innej w a ż n e j robocie, za którą będzie się można zabrać z brzaskiem dnia!

Rozpaliłam w kominku, wieczory jednak chłodne. Usiadłam i przypomniałam sobie, że nie podlałam świeżo posadzonych krzewów. Wybiegłam czym prędzej, przy okazji zauważyłam, że nie sprzątnęłam narzędzi i tych ściętych patyków. Zrobione, wracam, w kominku w międzyczasie wygasło. Już nie rozpalamy. Przecież wiater ustał i już się po ścianach nie "rypie" więc i zimno nie będzie.

Ciepłe pozdrowienia!
Ola


Nic milszego niż obsypany pąkami i już kwitnący klonik, przezimował sobie w domu i wreszcie poszedł do ogrodu


Mili znajomi przywieźli nam w zeszłym roku niedźwiedzi czosnek prosto z Bieszczadów, wsadziliśmy go przy sadzawce i wydawało się, że nic tego nie będzie, a tu taka niespodzianka z wiosną. Po prostu niedźwiedzie przebudzenie!




Jeszcze nie wiem od czego zacząć w tym skalniaku...


Mahonia zezłościła się na mnie w zeszłym roku za przycięcie, ale chyba się już odgniewała...,mam nadzieję.


Milin to twardy zawodnik, nie poddaje się łatwo, ale ja też nie. Walka się opłaca, co widać już w czerwcu!


Chwila odpoczynku


Tu też...


Z berberysami przegrywałam co roku, aż mi mąż w prezencie dał te rękawice, nie to tamto, tylko skóra prawdziwa! I żaden berberys juz mi nie groźny, rzecz jasna.


Nie, żeby tylko krzewuszki i kwiatuszki. Ogródek uprawiony już czeka i zaprasza...


Na prawdę nie marzyłam nawet, wsadzając cebulki tulipanów w listopadzie, że aż tak się rozmnożą...Po prostu tulipanowa dżungla. I gdzie ja je porozsadzam?!


Coś bym jeszcze przycięła...,ale świerkowi Jędrkowi dam spokój.


I ta brzózka na koniec. Samosiejka w naszym sadzie. Niby nieproszony gość, ale ją uwielbiamy, tyle!









2 komentarze:

  1. uwielbiam prace w ogrodzie:)!! Moje tulipany piękne w tym roku. Czekam najbardziej na piwonie bo w tamtym roku nie chciała jakoś się rozwinąć i pąki zamarły. A ja obiecałam sobie, że na 4 czerwca (urodziny mojego męża) przyniosę mu gałązkę właśnie piwonii w prezencie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale fajny komentarz! W takiej sytuacji piwonie po prostu nie mają wyjścia i ...muszą zakwitnąć! Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń

Dziękuję Wam wszystkim za czas i komentarze!