niedziela, 3 maja 2015
Pieróg - filozof!
Lepienie pierogów nigdy nie należało do moich ulubionych zajęć. I tak już chyba pozostanie. Lecz ostatnio przyszła mi do głowy myśl, że nawet taka prozaiczna czynność może być całkiem pożyteczna. Zagniatając parę dni temu pierogowe ciasto, przypomniało mi się, jak jeszcze m o m e n t temu robiłam to wspólnie z pięcioma małymi pomocnikami. Pamiętam ich okrzyki zachwytu nad kuchennymi deskami do krojenia. Każdy musiał mieć swoją! I oczy świecące się do sypanej mąki. Towarzyszyła wszystkiemu dziecięca ekstaza, zwłaszcza kiedy małe rączki oblepiały się mącznym "błotkiem". Było wesoło! Choć szczerze mówiąc, mnie raczej brakowało poczucia humoru, a jeszcze bardziej cierpliwości. Marzyłam, żeby się z tą robotą szybko uporać, tymczasem ona wydłużała się w nieskończoność! Pierogi lepiły się z prędkością 1/5 minut. Nie było to dobrym "czasem", zważywszy, że należało wylepić choć ze dwieście, tak, by przynajmniej na dwa dni starczyło. Czekałam aż maluchy się zmęczą, znudzą i zajmą czymś innym, lecz one zawsze były niezmordowane i w przeciwieństwie do mnie - cierpliwe! Nie zrażały się, gdy ciasto oblepiało podłogę, gdy pierogi kompletnie się nie kleiły, ani gdy farsz zamiast w pierogu "niechcący" lądował na czyjejś głowie. Przeciwnie, rozbudzało to jeszcze większą wesołość. Nasza kuchnia dosłownie zmieniała się wtedy w ...lodowisko w środku lata!
Do dziś wspominam ślizganie się na tej kuchennej tafli, klejącej się od mącznego ciasta i tłustej od farszu ze skwarkami.
Kto nie doświadczył, może uwierzyć mi na słowo, że robienie pierogów z piątką małych dzieci to zadanie - nie z tych najłatwiejszych. Dlatego dobrze rozumiem córkę (teraz sama jest mamą trójki pociech), gdy niekiedy nerwowym głosem rzuca mi przez telefon, że za chwilę ...wyskoczy przez okno! Ja też miewałam takie destrukcyjne pragnienia, ale mieszkałam na parterze, więc to i tak nie miało sensu... .
Z perspektywy czasu muszę przyznać, że pierogi próbowały nauczyć mnie łączenia kilku czynności naraz. Czy skutecznie, do dziś się zastanawiam.
Będąc, jakby nie było - mamą piątki dzieci, nie mogłam przecież zamienić się w Gargamela lub w czarownicę z "Jasia i Małgosi", pragnącą całą gromadkę wrzucić miast do pieca - do garnka z gotującymi się pierogami. Nie mogłam również do tego garnka sama wskoczyć, mimo ogarniającej mnie pokusy. Jakimś niepojętym zrządzeniem losu, złość w końcu gdzieś się ulatniała, a przez kuchenne okno na jej miejsce wpadała cierpliwość na swoich koślawych, nadłamanych skrzydełkach. Mój totalny brak poczucia humoru mieszał się ostatecznie (chcąc - nie chcąc) z wymuszonym zrozumieniem - jak piach z cementem. I kompletnie niechcący powstawał z tej mieszaniny ... całkiem "cierpliwy" beton, może i felerny, ale jednak beton! Po niedługim czasie parametry "szybkościowe" wyrabiania pierogów zmieniały się z 1/5 na 1/1, a to już było coś! A na koniec stawało się niemożliwe! Przyjemne z pożytecznym łączyło się w parę i wywijało piruety na lodowej tafli.
Parę dni temu zagniatając ciasto,"rozkleiłam" się wspominkowo ( ciągle jeszcze dopadają mnie resztki efektu "pustego gniazda", a raczej "kuchni") Musiałam coś z tym zrobić. Ciasto mi się trochę rozłazi, farsz zresztą też. Podłoga aż lśni, taka czysta, znowu lodowisko! Parametry w "szalonym" tempie 1/5, czas aż tak mnie nie goni... . A o lodowych piruetach mogę jedynie pomarzyć..., przynajmniej o tych wspólnych z maluchami, bo sama też mogę sobie poskakać, ale jakoś mi się nie chce. I znowu pierogi okazują się być niezłym nauczycielem. Gadają mi do ucha o Eckharcie Tolle'u i uczą mnie...uważności, lecz już nie tej, jak kiedyś - na latający w powietrzu kapuściany farsz. Pochylam się nad stolnicą i ...medytuję! Najpierw o tym ile jeszcze mąki dosypać i czy już wsypałam sól, potem o wielkości pierogów, bo jak wielkie, to pracy mniej... Aż w końcu gdzieś tam pod warstwą umysłowego zgiełku i plątaniny wszelakiej z tęsknotą na czele (zawsze przy pierogach tak mam) czuję nieśmiało jakby przez mgłę - swoją własną... "obecność" i całkiem dobrze mi z nią. A więc Eckhart Tolle miał rację! Zobaczone, doświadczone. Ręce setny raz oblepione mączną papką, pierogowe "ścinki" dookoła, widzę dokładnie każdy ich milimetr. Wszystko zmienia się w okruchy czegoś fajnego, choć przecież nie cierpię robić tych pierogów.. Jest miło z tym przypływem energii. Aż mam chęć porzucać pierogami po kuchni! I choć z parę piruetów "wyciąć".
Mąż przed chwilą spojrzał przez ramię na to moje pisanie i stwierdził z powątpiewaniem "no, ty to umiesz łączyć Tolle'a, medytację i pierogi".
A ja sobie myślę, że to dość zabawne, że zwykły pieróg może stać się nauczycielem i do tego filozofem! Cóż, świat nigdy nie przestaje zadziwiać...
Pozdrawiam wszystkich ciepło i serdecznie!
Ola
PS. Zainteresowanym polecam: Eckhart Tolle "Potęga Teraźniejszości". Bardzo, ale to bardzo warto przeczytać!
Aż żal,ze majówka powoli się kończy! "Wybyłam" na chwilę z mojego królestwa do Kazimierza nad Wisłą, blisko i fajnie. "Wystroiłam" się majowo, na kremowo. Po drodze podziwiałam cudne, kwitnące sady, pokrywające się pierwszą zielenią ogrody i kazimierskie wąwozy. Jak widać na moim gaju świat się nie kończy!
Mąż zrobił mi parę zdjęć. Był bardzo cierpliwy, więc w nagrodę, na końcu zdjęcie również z nim!
m
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Mama i Tata! :) jakie młode ludzie z Was :)
OdpowiedzUsuńMy tez bylismy w Kazimierzu wczoraj! K.U.
<3 Buziak!
UsuńMądrze cieplo i milo tu. Pozdrawiam . Anna
OdpowiedzUsuńDziękuję, pozdrawiam!
UsuńChyba się za Wami stęskniłam Rodzice!
OdpowiedzUsuńps Nie mogę czytać tego Twojego bloga Mamu, bo zawsze ryczę.
Tylko nie to mój "osiołku"! Ale jeżeli częściej będziesz mi robić takie niespodzianki jak dzisiaj, to kto wie...,może zacznę pisać rasowe komedie! :) <3
UsuńCiepło, miło i przytulnie.
OdpowiedzUsuńŁadnie wyglądacie.