czwartek, 14 sierpnia 2014
Mała wspomnień garść...
Godzina "O" rozpoczęła się o 21-wszej. Odliczamy piątkę naszych pociech, wszyscy obecni na pokładzie? Tak, w pełnej gotowości bojowej! Ważne wydarzenie przed nami! Bo, czy inaczej nazwać można pierwszy od piętnastu lat wyjazd zagraniczny, daleki, do Hiszpanii samej, tam gdzie Don Kichot z Manczy i jego wierny giermek Sancho Pansa wciąż dyskusje żywe ze sobą prowadzą. A więc Europo, już niedługo zostaniesz zdobyta i przez nas, familię J., bojową i odważną! Póki co, mały problemik na samym początku. Czy to dobry, czy zły znak? Paszporty, gdzie one? No tak, w domu na siedem spustów zamkniętym zostały. Klucze u sąsiada uroczyście już złożone, a on sam do snu się szykuje po dniu trudnym, żniwami wypełnionym. Nieładnie zakłócać mu odpocznienie wieczorne, zasłużone... . Jest! Okienko uchylone. Małżonek nurkuje w piwniczną ciemność, by po chwili wynurzyć się triumfalnie z paszportami pod pachą. Wreszcie, wyruszamy. Księżyc w pełni płynie nad nami. Mijamy Bieszczady, piękne, tajemnicze, jaśniejące w srebrnej poświacie. W samochodzie miarowy oddech naszych śpiących pociech. Mają komfortowo, a jakże! Są kuszetki i stolik prawdziwy i firanki nawet. Błękitne, uszyte własnoręcznie przez mamę. Nasz granatowy Volksvagen Caravella toczy się przez noc. Barwinek wita nas i żegna równocześnie. Polski księżyc zagląda w okienka i szepcze uśmiechnięty: "Szczęśliwej drogi".
I płyniemy przez noc, ku granicom nieznanym, czekającym na ich przekroczenie. Pielęgnujemy marzenia w głowach, każdy swoje. Dzieci wyczekują przygód na lądzie nieznanym, kąpieli morskich i wujkowych słodyczy. Ja marzę o Narbonne. Widzę siebie wędrującą wśród jego zaułków, zabytków, rzymskich i saraceńskich cudów. Stoję w tym miejscu u wrót Hiszpanii, spoglądam w jej stronę, uśmiecham się do marzeń. Ja też czekam. Na miłe i nieznane. A mój mąż, o czym on marzy? Nie spytałam wtedy, ale jeszcze zdążę, choć czy pamięta po siedemnastu latach...
Nasza Caravelka wiezie nas w stronę granicy słowacko - węgierskiej, już blisko. Małżonek, jak w mantrze powtarza: "Tu należy szczególnie uważać, tu niebezpiecznie, wszystko mogą zabrać, ukraść, byle do zachodniej granicy." Tam już spokojnie, przy otwartych okienkach nocować można. No tak, przecież znudzony, najedzony do syta kapitalizm nie potrzebuje naszych skarbów. Po co mu ta butla gazowa, choć cenna - z palnikiem przecież, tak niełatwo zdobytym. Po co mu te materace i namiot, nasz piękny koc i drogocenny sprzęt sportowy - piłka i badminton. Nie skusi się nawet na słoiki z pysznym schabem przygotowywane tak pieczołowicie. Tu nadmiar wszystkiego! Nawet to nasze serce podróży - czarna torba, tu już bezpieczna. Wiele w niej przegródek, zakamarków. Zamieszkały w nich jak w Plastusiowym Pamiętniku paszporty, ubezpieczenia "od wszystkiego", dokumenty wszelakie i oszczędności nasze, jak monety zaczarowane, odłożone, wyliczone, obiecujące wszystko co fajne dla podniebienia i ducha. I dalej w drogę. Busik podskakuje miarowo, prężnie. Śpiewamy, śmiejemy się, kłócimy, kręcimy, ekscytacja sięga zenitu. Już blisko celu. Żegnajcie: Austrio, Włochy, Francjo, my już u wrót Hiszpanii. Moje Narbonne! Tu dziś nocleg, jak zawsze, na "benzynacji" (tak nazywa stację benzynową nasz synek mały), przy autostradzie. A rano, zjedziemy do miasteczka. Nie zjem śniadania! Nakarmię swoje zmysły pięknem tego miejsca! Tylko jeszcze ta noc ostatnia. Rozpoczynamy codzienną, wieczorną ceremonię. Opróżniamy pokład naszej sypialni i układamy wokół samochodu. Po chwili stoimy w morzu rzeczy - bardzo potrzebnych na wyjeździe. Ale za to spać jest gdzie! I powietrze świeże przez okienko otwarte strumieniami rześkimi płynie. Noc otula podróżników utrudzonych aksamitnym puchem. Francuski księżyc zagląda w okna, życzy spokojnej nocy... . A już po chwili, słońce zajmuje jego miejsce i wygania nas z kółkowego domku. Pierwszy wyskakuje małżonek, radośnie, w podskokach, wyciąga się ku słońcu. Pierś dumnie wypięta. Za nim my, cała gromada, niczym rodzina Griswoldów na wakacjach. Nasz Chevy Chase wydaje komendy: szybciej, dokładniej, ostrożniej! Sam uwija się najsprawniej, rzecz jasna. Majdan znika błyskawicznie. Jak po stopionym lodzie ni śladu po nim. Czuję, jak radość dosłownie kotłuje w mojej głowie. Zaraz Narbonne! Lecz nagle, cóż to...? Małżonek rzuca najzwyklejsze pytanie: "Kochanie, gdzie nasza torba z dokumentami...". Odpowiadam niewyraźnie,że tam przy oknie, przy samej głowie twojej podczas snu... .
Straże wieczorne, nocne i poranne jej doglądały. Jest tam! Ależ nie, to niemożliwe. Okno uchylone, a wraz z powietrzem rześkim czyjaś ręka sprawna i złowróżbna. "Ty ofiaro...!" Kto komu, nie wiadomo już, jak przez mgłę pamięć przywodzi wspomnienia. To jedynie eufemizm wobec słów, które cisną się, jak pociski ledwo tłumione. Mały P. wyskakuje spod auta z krzykiem odkrywczym "I tu nie ma!". Obraz wolno płynie przed oczami. Ktoś życzliwy dobrze radzi. Przechodzimy metamorfozę. Z turystów poważnych, szacownych zmieniamy się w kloszardów przeczesujących okoliczne kosze na śmieci. I w końcu happy-end, choć gorzki, piołunowy. Torba, w niej paszporty, triumfalnie niesiona przez jedno z dzieci. Dobry ten złodziej,tylko pieniążki sobie zostawił... . I znów ktoś radzi. Szukać złodzieja!. Ale czy ktoś wie, jak wygląda złodziej? Niski, czy wysoki, brunet, czy blondyn, a może łysy. Jakie algorytmy to przeanalizują? Ruszamy ku autostradzie. Żegnaj Narbonne. Małżonek dotyka kieszeni flanelowej koszuli, tam sprytnie schowanych kilka banknotów. Starczy na paliwo... . Czuję złość palącą. Księżycu niegościnny, dlaczego nas nie ostrzegłeś?! Odwracam głowę tęsknie i myśl bojowa przez łzy: "Jeszcze tu wrócę, Narbonne!"
Granica hiszpańska już tak nie cieszy, śpiewy radosne ucichły, flanelowa kieszeń prawie pusta, czy dojedziemy? Widoki cudne utraciły coś ze swojej soczystości. Podróżników z Narbonne Hiszpania wita wąwozem ozdobnym w skaliste ściany, wypolerowane, strome, zachwycające. Wśród nich żarnowce kolorowe, śmiejące się, chichotające...? Barcelona przemyka obok. Don Kichot walczy ze swoimi wiatrakami jak my z naszymi sztormowymi, chmurnymi nastrojami. Caravella mknie wśród księżycowych krajobrazów Aragonii ze swoją Saragossą w roli głównej. Jest noc, dzieci posnęły, oddychają spokojnie, miarowo, nie pamiętają już o złej przygodzie.Przecież nowe przed nimi. Jedziemy w milczeniu, w stronę Madrytu, tam, gdzie wujek miły czeka.
Pozdrawiam. Ola
PS 1. Podzieliłam tę historyjkę na dwie części, bo za długa taka. Ciąg dalszy, dla ewentualnych chętnych w następnym poście.:)
PS 2. Ciągle biegam boso po moim gaju, a miało być trochę mody. Więc tym razem nieco bardziej elegancko i w butach!:)
Jeżeli chodzi o opis tego, co mam na sobie (tak jest przecież w blogach modowych), to tylko niektóre z moich rzeczy da się zidentyfikować. Reszta dawno kupiona, lub metki pogubione. Oczywiście, będę podpisywać, kiedy tylko się da.
spodnie - Monnari
bluzka - bezimienna
buty - prezent od córki
pasek - bezimienny, "wiekowy"
okulary - również podarunek od córki, przywieziony z Brazylii, bez nazwy (moje oczy spojrzały kiedyś na mnie w lustrze i oznajmiły mi,że logo ich kompletnie nie obchodzi, byle filtry były wysokie!)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wspomnienia z dzieciństwa odżyły Mamu:) K.
OdpowiedzUsuńAle przyjemnie się czyta...moja wyobraźnia ruszyła w podróż do Hiszpanii z całą rodzinką!:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, fanka małego P :) :*
Przygody muszą być........życie to cudowna,szalona podróż.....szczęśliwych zakończeń wszelkich przygód.....Jola.
OdpowiedzUsuńDzięki Jola, uściski.
UsuńPodziwiam za odwagę podróżowania z gromadką dzieci, pozdrawiam, czekam na c.d
OdpowiedzUsuńDzięki Bożenko, serdecznie Cię pozdrawiam, do usłyszenia!
UsuńBardzo ciekawe historie, czasami mam wrażenie, że czytam fragmenty powieści, a nie wpisy na blogu.
OdpowiedzUsuńA do tego jeszcze dochodzi sentyment do Motycza, na pewno będę tu wracać.
Pozdrawiam.
Dziękuję za miłe słowa i serdecznie pozdrawiam!
UsuńPozdrawiam Cię Olu.
OdpowiedzUsuńZaglądałam tutaj i komentowałam, ale mój wpis zaginął. Obawiam się, że może być to wina Google ;)
Fajnie było na pielgrzymkach, pamiętam małego Jędrusia - chyba 4 latka miał :)
Ile to lat temu było ;)
Ewa z "9" i DA
I ja Cię pozdrawiam Ewa, miło, że mnie odnalazłaś w tym moim blogu. Oczywiscie, i mnie w sercu pozostały pielgrzymkowe klimaty, nasza akademicka 9ka, jakżeby inaczej! Tak, Jędruś miał 4 latka, reszta dzieci też nie była "dorosła".Wszystkiego dobrego. Uściski.
UsuńOj Ola, jak Ty to robisz?! I jak ja mam przy Tobie w kompleksy nie wpadać?! Nie dość, że taka mądra, dowcipna, utalentowana, ciepła, matka wszystkich żyjących, to jeszcze T A K A L A S K A !!!! Nic dziwnego, że tak świetnie pamiętasz co było 17 lat temu skoro nic a nic się nie zmieniasz!!!! Apeluję do Twojej olbrzymiej empatii, skoro ja się starzeję to Ty chyba też powinnaś?! Bo po tym co zobaczyłam to ja się będę musiała z jakimś terapeutą skonsultować czy oby na pewno mogę dalej czytać i oglądać bez uszczerbku na moim własnym - teraz już nadszarpniętym ostro zazdrością - ego.
OdpowiedzUsuńPoza tym to bez sensu, że już się tak dawno nie widzieliśmy i skoro na Mazury można to i Elbląg daleko nie jest i proszę sobie czas w grafiku znaleźć, bo już się strasznie stęskniłam za Wami!!!
ściskam mocno
Lucyna
Ps. Mam nadzieję, że dziadek Tadek świadomy jak wielki Skarb ma przy boku trzyma formę.
I czekam na moją ulubioną opowieść o tym jak "zgubiliście" jedną z Waszych pociech :))))
Lucynka kochana, nie odpisywałam już wczoraj, bajki wnusiom opowiadałam do snu, i... Ty wiesz najlepiej! Zawsze wieczorem śpioch byłam. Brak mi słów na ten Twój komentarz.Tyle odżyło przemiłych wspomnień z Wami.Myślę,że Ty też powinnaś zacząć pisać bloga. Bo jeżeli ja spróbowałam, to co dopiero Ty! Ja i tak już muszę do terapeuty :), a jak Ty zaczniesz blogować, to ...już sama nie wiem! Uwielbiam to Twoje poczucie humoru, dowcip. Jeżeli ja jestem dowcipna, to chyba się od Ciebie uczyłam! Sciskam mocno!
Usuń