sobota, 19 marca 2016

Przedwiosennie i Goryczkowo



Wyszłam dzisiaj wczesnym rankiem z aparatem w ręku, żeby zrobić parę zdjęć budzącej się z zimowego snu przyrodzie. Pierwsze oznaki wiosny można było zaobserwować już w lutym. Spokojnie mogę nazwać tegoroczne tulipany lutowymi. Dzisiejszy ranek był mroźny, ale nic to - słońce tak fajnie świeciło i rozjaśniało miejsca do tej pory otulone zimowym chłodem. Parę dni temu zobaczyłam dzikie kaczki pływające w naszej sadzawce. Pełna nadziei, że uda się uchwycić je w obiektywie, zakradłam się ramkiem po kryjomu (tak mi się zdawało) i przykucnęłam za krzakiem. Były tam - całe stadko. Wychylając się z mojej kryjówki, nie utrzymałam pionu... . Może następnym razem. Po chwili namierzyłam aparatem dwie sikorki, były tuż nad moją głową i... aparat się zaciął - raz na setki razy! Przekleństwo! W tym samym momencie wystraszyłam zaspanego po nocy bażanta i całą jego rodzinę. Oni też mnie przestraszyli. Tak szybko i gwałtownie poderwali się wszyscy ze swojej kryjówki. W tych okolicznościach o zdjęciu nawet nie marzyłam. Wracając - z poczuciem beznadziei - jeszcze na moment odwróciłam głowę z nadzieją, że jakieś zwierzę może się jednak pojawi. I... był tam! Cudowny ptak! Z daleka nie widzę dobrze, ale było mi wszystko jedno jaki, chciałam jedynie mieć dowód, że próbowałam! Złapałam go w klatkę obiektywu.

Nie jest łatwo fotografować przedstawicieli fauny! Podziwiam wszystkich, którym to dobrze wychodzi.

Ogród niezmiennie mnie zachwyca. Wspominałam już wcześniej na blogu, że podoba mi się w nim to, że żyje własnym życiem. Właśnie te dzikie zakamarki, rowy, chaszcze i zagajniki podobają mi się najbardziej. Tyle w nich życia, dzieje się po prostu!

Usiadłam na drewnianej kładce nad sadzawką. Zamknęłam oczy i nim poranny, przedwiosenny przymrozek mnie stamtąd przepędził, teleportowałam się na moment na szczyt Kasprowego. Tam, gdzie jeszcze parę dni temu miałam szczęście być.

W zakopiańskich dolinkach czuć już wiosnę, ale tam u góry - kompletnie zimowy świat! Zawieje, zamiecie i mgły. Którgoś dnia wiatr przegonił chmury, słońce oświetliło zbocza "Kaspra" i ukazało całe jego piękno! "Goryczka" i "Gąsienica" pogroziły stromiznami i ukazały cały swój przepych! Do tego powalające szczyty Świnicy i Krywania w tle... . Takich widoków nie da się łatwo wymazać z pamięci, po protu jesteś człowieku skazany na wieczną tęsknotę!

Pewnego dnia zmachana zjeżdżaniem, zaszyłam się w zaciszu przefajnego schroniska ( uwielbiam je!) w dole Goryczkowej. W kominku ogień, w powietrzu zapach najpyszniejszego bigosu! Przez moment byłam tam tylko ja i dwie góralki gotujące te pyszności. Zrobiłam łyk gorącej herbaty z cytryną, pysznej jak nigdy, wyjęłam książkę z plecaka z naiwną nadzieją, że nic nie zakłóci mi czytania, jeszcze zapatrzyłam się w otulony mgłą stok. Błogo... .
Wtem skrzypnęły drzwi wejściowe i pojawił się umęczony - dosłownie - człowiek. Czerwone od wysiłku policzki, spocone pod czapką włosy i dziwnie (może gorączka!) roziskoszone oczy. Położył swój podniszczony plecak na ławie, też zamówił bigos i herbatę. Nie okazał się górskim odludkiem, szukającym ucieczki od świata, przeciwnie! Wspina się (z nartami i całym sprzętem - a jakże) na szczyt, by potem z niego zjechać. Za chwilę wyrusza z przyjaciółmi w inne, wyższe góry. Zadaję retoryczne, chyba trochę głupie pytanie, czy krzesełkami jednak nie byłoby wygodniej. Odpowiedź mnie nie dziwi, właściwie spodziewam się jej. Bo rzecz w tym, żeby nie było zbyt wygodnie. Uśmiecha się ciepło, zarażająco jakoś, życzliwie i... przez moment mam ochotę też wchodzić piechotą na "Kaspra". Wychodzimy razem. Ja - jednak wybieram krzesełko, on - niełatwą wspinaczkę po zboczu. Przyglądam się jak rozpoczyna swoją drogę, po chwili znika we mgle... .

Parę osób wspina się we mgle, pod górę, w śniegu i mrozie. Wyglądają jak przypięte do stoku, niczym do Tosiowego swetra - włóczkowe panny z Plastusiowego Pamiętnika Konopnickiej.
Z odległości nie widać zmęczenia, wysiłku, ale jest wyczuwalny. Zjeżdżam z góry i widzę (a może wyczuwam!) ich idących tuż za barierką. Czasami, gdy tylko mroźna cisza wokół, słychać ciężki oddech i skrzypiące na mrozie buty.
Tak sobie idą i przełamują słabości - ciała i ducha. Czapka z głowy! Palą mnie policzki...


Coś chlupnęło obok i wyrwało mnie z zamyślenia. Już się ucieszyłam, że kaczki wróciły nad nasze wody, ale to... kot wpadł do sadzawki, pechowo poślizgnął się. Ptaki coraz głośniej śpiewają. Zapowiada się ładny dzień, ostatni przed astronomiczną wiosną, która w tym roku przypada 20-go marca czyli jutro.

Kończy się zima. Za chwilę smak wielkanocy i wędzonej w zaciszu ogrodu szynki.
Coś sprawia, że te góskie obrazki bezwiednie do mnie wracają. Myślę sobie o wielu innych "przełamywaczach" losu, mających odwagę, by żyć nie do końca wygodnie, pod prąd - what ever does it mean! Przychodzi mi przykładowo na myśl dziewczyna, którą jakiś czas temu poznałam. Z całkowitym oddaniem - ona dla swojego cierpiacego na autyzm synka. Powiedziała mi, że nie wyobraża sobie codzienności inaczej, że to kwintesencja jej życia. Ktoś powie - też coś, jej dzieci, jej problem, nic wielkiego! Może i tak. Lecz ona (22 lata) większość dni spędza w suterenie, w której wynajmuje mały pokoik z atrapą korytarza, bez okna - tak taniej. Przyjeżdża tu do miasta ze swoim małym synkiem, który poddany został leczeniu autyzmu nowatorską metodą. Pomagają jej w tym bezinteresownie życzliwi ludzie. Walczy, by jej prawie trzyletni synek umiał kiedyś nawiązywać podstawowe relacje z innymi. Kiedy patrzę na nią i "łapię" jej roziskrzone, odważnie patrzące oczy, to - sama nie wiem..., jakbym widziała wspinającego się pod górę wędrowca.

Wraz ze zdjęciami z naszego przedwiosennego gaju i - tak dla kontrastu - z Kasprowego sprzed kilku dni, przesyłam wszystkim najpiękniejsze, najcieplejsze wiosenno - wielkanocne życzenia!
Pozdrawiam również dzielnych wspinaczy i marcowo-kwietniowych narciarzy na naszym kochanym Kasprowym!
Ola


Nasza płacząca brzózka i ...nie ma to jak wiosenne niebo! :)


Lutowe tulipany...


Jedyny taki czas, kiedy kolby sumaków wyglądają jak siedzące na drzewach ptaki.


Niestety, chwilę wcześniej wypłoszyłam stąd całe stadko kaczek...


Uroczysko czyli mieszkanko nie tylko dla bażantów


Litościwy ptak czyli chyba kos...;)


Uroczysko II


A tu się kąpał kot

I parę, sprzed kilku dni Kasprowych wspomnień...


Wjeżdżamy na górę!


Podziwiamy widoki...


I tu podziwiamy...


Zjeżdżamy!


Pozdrawiamy ze stoku!


Jemy najpyszniejszy, choć...goryczkowy bigosik!


Może i oblodzone te krzesełka, ale to i tak lepsze niż wchodzenie na nogach...


Mgła, prawie codzienny towarzysz, niestety aż nazbyt wierny...


Walczyliśmy(z moimi chłopakami) z tą górą we mgle i w słońcu razem, to i zdjęcie mamy razem!












2 komentarze:

  1. Poruszyły mnie te pani historie - o człowieku wspinającym się na górę i matce chorych dzieciaczków.A ja ostatnio tylko marudzę i marudzę bo głowa boli, zapalenie zatok, angina ropna i tego typu historie od 4 tygodni bez przerwy. Chyba pierwszy raz nie czuję ,,zapachu świąt,, bo dom niewysprzątany, zakupy niezrobione:(. Ale w nosie z tym, dziś z moimi dzieciaczkami zrobię ozdoby, papierowe króliczki i będzie klimat:).Wesołego Alleluja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma "swoje", czasami i angina nieźle daje w kość! A papierowe króliczki zrobione z mamą pewnie na zawsze zostaną w pamięci, bo - moim zdaniem, to co najważniejsze w tych świętach, to właśnie bycie dla siebie, dla innych i niewysprzątany dom schodzi na prawdę na drugi plan! Przesyłam najlepsze życzenia płynące z daru Wielkiej Nocy!

      Usuń

Dziękuję Wam wszystkim za czas i komentarze!