środa, 10 grudnia 2014
Poranek. 1392
Grupka osób zatrzymała się na skraju ulicy zerkając na przejeżdżający samochód. O tej porze ruch nie jest jeszcze duży, ale nasila się z każdą minutą. Za godzinę, gdy będą wracać, już nie jeden, nie dwa, lecz cała rzeka samochodów popłynie ulicą. Grupka wygląda trochę niezwyczajnie. Patrząc z pewnego oddalenia wydawać by się mogło, że to poruszające się nisko nad ziemią robaczki świętojańskie. Lecz te są wielokolorowe, żółte, błękitne, czerwone, są różnej wielkości i pięknie połyskują w porannym mroku. Trzymają je małe, trochę zmarznięte rączki. Twarzy dokładnie nie widać, jakby otulone poranną mgłą i rozpraszającą się powoli ciemnością. Małe kroczki obok wielkich kroków, przyspieszają nieco. Jeszcze około dwustu metrów do przejścia. Są dzisiaj nieco spóźnieni. Czekali na Basię. Ktoś jej zrobił głupi żart i schował lampion. Biegała z płaczem i szukała. Obudziła pół domu. W końcu się znalazł, w łazience, za koszem na śmieci. Na szczęście nie zniszczony. Jutro położy go obok siebie na poduszce. Wchodzą do kościółka rozświetlonego dziesiątkami lampionów. Roraty się rozpoczęły.
Basia spytała kiedyś "wujka" jak daleko jest z jej domu do kościoła. Odpowiedział, że niedaleko, około pół kilometra. Ale chciała wiedzieć bardzo dokładnie, nalegała, żeby to sprawdził. Wyliczył więc i wyszło 464 metry. "A ile to kroków? - spytała. "Twoich?", pomnożył szybko - "1392". Pomyślała chwilę i odpowiedziała : "tysiąc to tak dużo, a idziemy tak krótko, wujku". Dla niej stanowczo za krótko. W całym tym przedświątecznym zamieszaniu uwielbia tylko tę drogę. Zrobiłaby wszystko, żeby ją rozciągnąć jakoś i pobyć z nimi dłużej. Przychodzą po nią codziennie i zabierają na roraty. "Wujek", "ciocia" i ich dwoje maluchów, młodszych od niej. Basia jest już prawie "dorosła", ma dziewięć lat!. A potem zabiorą ją na wigilię, będzie fajnie, a potem... . Potem wróci do siebie, wie o tym i wszystko rozumie. Mają za małe mieszkanie, żeby z nimi została, tak na zawsze.
Do swojego "nowego" domu trafiła, gdy miała cztery lata.
Ale nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić. Jedyne do czego się przyzwyczaiła, to do "nieczekania" na nią. Mama jej kiedyś powiedziała, że tak będzie lepiej. Mało pamięta z tego dnia. Krzyczała aż ochrypła, a potem, gdy się obudziła ściskała w ręku małą lalkę. Od niej. Czekała trzy lata, ale chyba już nie czeka. Wszystko wie i rozumie. Przecież tak jest lepiej. Lepiej dla niej. Nauczyła się pilnować swoich rzeczy. Raz ktoś zabrał jej tę lalkę i schował gdzieś, jak wczoraj lampion. Ogarnęła ją taka panika, że z trudem oddychała. Znalazła ją wciśniętą w kąt. Nie rozstają się, razem śpią, razem chodzą do szkoły i na plac zabaw przed "domem". Na szczęście jest mała i wszędzie się zmieści. Do plecaczka, do tornistra, a nawet do kieszeni zimowej kurtki.
Z jej "domu" na roraty chodzi tylko ona. "Ciocia" z "wujkiem" przyszli pewnego dnia, długo rozmawiali z panią Marzenką. Potem zabrali Basię, pojechali razem i robili kolorowe lampiony. "Ciocia " rozłożyła skarby na ich niewielkim kuchennym stole. Czego tam nie było!. Bibułki, kartony, klej, farbki, taki błyszczący pyłek, "ciocia" powiedziała, że to brokat. Nawet bateryjki i małe żaróweczki!. Wybrała żółty kolor. Teraz jej lampion świeci jak słońce!.
Tak bardzo lubi ich dom. W większym pokoju stoi obiekt jej marzeń - pianino!. "Wujek" na nim gra, nie często, bo ściany cienkie i sąsiedzi się denerwują. Pewnego wieczoru, kiedy oni się bawili grał taką ładną melodię. Podeszła i słuchała. A potem spytała co to. Nie pamięta dokładnie, ale odpowiedział, że to coś o księżycu.
Wczesny poranek. Inne dzieci jeszcze śpią. Zbiega szybko na dół w samych skarpetkach, buty założy przy drzwiach, hałasują na kamiennych schodach. Pani Marzenka powiedziała, że musi być cichutko, bo to prawie noc jeszcze. Przebiega obok stołówki. Duży stół, dużo krzeseł, dużo talerzy, kubków, wszystkiego dużo. Nie lubi tego "dużo". Woli małą ciasną kuchenkę i mały stolik, przy którym robili lampiony.
Przyciska nos do wielkiej szyby w drzwiach. W ręku ściska swój słoneczny lampion. Czeka. Wypatruje. Z półmroku wyłaniają się białe, oszronione gałęzie drzew. Jest tak cicho, nawet najmniejszego wiatru, wszystko lśni, jak w bajce. Zaraz przyjdą po nią. I zrobi te swoje 1392 kroki, 464 metry.
Tylko tyle i aż tyle... .
Pozdrawiam. Ola
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Szadź czy śnieżynka...nie wiem co bardziej urokliwe?
OdpowiedzUsuńTaki spokojny i wzruszający tekst... jak te zdjęcia....K.
OdpowiedzUsuńPoryczałam się :(. Mam nadzieję, że Basia znajdzie kiedyś prawdziwy dom.
OdpowiedzUsuńoj... tak Pani pisze,że wszystko widzę...uwielbiam tak widzieć M.
OdpowiedzUsuń.................
OdpowiedzUsuńtak tylko abyś wiedziała, że czytałam :)
z pozdrowieniami :)
bw
Wigilijnie, świątecznie, ciepło i madrze. Pozdrawiam. KS
OdpowiedzUsuńOla , chłopie ......skąd ty to bierzesz ??? A tobie dawała Surowiakowa piątki z polskiego ????? Tyś sie OIa , chłopie , czaiła , przyznaj się .....Gosia T
OdpowiedzUsuń