środa, 8 czerwca 2016

Kamień filozoficzny



Osiedle pogrążone jeszcze we śnie. Ciemne oczy okien patrzą na wschód, tam, gdzie za moment słońce ze swoimi wysłannikami, różowymi zorzami przywita wszystkich jednakowo, bez wyjątku. Kolejnej nocy nie mogła spać. Z jej okna na dziesiątym piętrze ma fajny widok na miasto, nocne, samotne jak ona, senne, delikatnie oświetlone, mimo wszystko obiecujące, co przyniesie jutro.
Zawsze była uporządkowana, nawet potem, kiedy to się stało. Nieraz zazdrościła swoim koleżankom luzu, tej fali unoszącej je spontanicznie ponad prozą życia. Ona tak nie potrafiła, nie mogła, a może i nie chciała, licho wie... . Pomyślała o poranku, który za moment nakaże jej wziąć się w garść, każe wysłać nieszczery do bólu uśmiech w stronę lustra, a potem kolejny taki sam znajomym w windzie i tak przez cały dzień. Mistrz kamuflażu to przy niej początkujący żółtodziób. Już nie kryje sama przed sobą, nie lubi swojego życia i tyle. I nie chce z nikim o tym gadać. Za każdym razem kiedy próbowała, czuła się idiotycznie, a dramatyzować nie potrafi. Dała więc spokój. W tym uporządkowaniu, jego mechanizmach odnajduje coś, jakby ulgę, zapomnienie, nie lubi zawodzić innych, nie lubi się spóźniać, nie lubi sprawiać kłopotu. Któregoś dnia znajoma zachwycała się nad jej nieprzeciętnym "ogarnięciem". Poczuła się źle i w odpowiedzi.... zwymiotowała na chodnik. W ostatniej chwili zdążyła odwrócić się tyłem do ulicy. Zrozumiała, że coś z nią jest nie tak. Wokół niej porządek, tylko swojego życia nie potrafi już uporządkować....
Ma coraz bardziej dosyć dni, nocy, godzin, minut. Męczy się i coraz częściej pyta siebie, jak długo tak wytrzyma.
Za chwilę ranek, zrobi sobie herbatę, która nie będzie smakować, kanapkę, którą zje bez smaku.
Zerknęła jeszcze raz na miasto. Niebo od wschodu już lekko różowe. Osiedle jeszcze pogrążone we śnie. Zdawało jej się, że dostrzegła jakiś ruch w oknie klatki schodowej, które sąsiadowało prostopadle z jej oknem. To złudzenie, o tej porze nikogo tu nie ma, poza tym zawsze słyszy pierwszy poranny odgłos windy.
Zapaliła lampkę, podkurczyła nogi na łóżku i wzięła książkę, przynajmniej w ten sposób przeczeka przedświt. Nawet nie wie, kiedy przysnęła tym prawie już porannym, krótkim i głębokim snem. Ocknęła się z paniką, że zaspała, a to zaledwie dziesięć minut upłynęło. Coś ją wyrwało z drzemki, niepokój, odgłos, trudno stwierdzić. Wstała i... zamarła! Okno klatki schodowej na oścież otwarte, blada twarz z podkrążonymi oczami, nogi spuszczone za parapet... . Boże, ona zaraz spadnie! Dzielą nas tylko dwa metry, nie dosięgnę jej z mojego okna, a zanim wybiegnę na korytarz... . W ciszy słyszę tylko jej cichy szloch i swoje bicie serca.
Musiała mnie zauważyć, bo powoli odwróciła głowę w moją stronę i nasze spojrzenia zatrzymały się na sobie. W tej sekundzie poznałam ile trwa wieczność...

Jak robot podniosłam rękę i bez czucia otwarłam swoje okno. Patrząc na mnie, pochyliła się do przodu. Byłam bez życia, tak, właśnie tak, czułam się jak ona, przez moment zapragnęłam wziąć te jej blade ręce w swoje i przekroczyć wraz z nią próg dziesięciu pięter. I wtedy mój synek zadał mi to zabawne pytanie o Lapis Philosophorum. Pamiętam jak mu tłumaczyłam, że to od lat poszukiwana legendarna substancja zamieniająca metale nieszlachetne w złoto. Zmarszczył nos, a na szczupłej buzi wymalowało się zdziwienie. Wyraźnie nie kupił tego! Więc mówiłam mu, że to tak, jakby nagle jego złość na Kubę ( kolegę z klasy) zamieniła się w przyjaźń. Nie wiem czy kupił, ale nie pytał więcej.
Otworzyłam swoje okno jeszcze szerzej, usiadłam ostrożnie na parapecie i udając, że nie dostrzegam jej zdziwionego spojrzenia, wyszeptałam to, co jedynie przyszło do mojej kompletnie pustej głowy..., "Pomóż mi..."

Nie wiem dokładnie co było dalej. Pamiętam jakieś krzyki, łzy, przekleństwa, a potem nagle znalazłyśmy się u mnie...
Siedziała na moim łóżku, nogi podwinięte, jak chwilę temu moje. Opowiadała mi o rodzicach, o rozwodzie, o tym, że mama krzyczała, że ją zdradziła. Odsuwała grzywkę ze spuchniętych oczu. Ja mówiłam o mojej tęsknocie za synkiem i mężem, którzy zginęli w wypadku, kiedy wracali z meczu. O tym jak bardzo żałowałam, że nie pojechałam z nimi...
A potem objęłyśmy się w milczeniu. Lapis Philosophorum zadziałał! A może siła ukryta w nim... . Tak czy siak, zwątpienie i rozpacz zamieniły się w nadzieję i ziarenko wiary w... lepsze.

Niebo właśnie rozjaśniło się blado-różowo. Pierwsze krzątanie na osiedlu, pierwsze odgłosy windy i herbata całkiem dobra, jak nie tak dawno temu...

Dla N.

Z pozdrowieniami. Ola

I mój gaj, jak zawsze piękny...







































4 komentarze:

Dziękuję Wam wszystkim za czas i komentarze!