środa, 13 stycznia 2016
Na sportowo...
Od jakiegoś czasu prawie wszyscy wokół mnie biegają. Niektórzy pokazują nawet na fb wyniki swoich biegów, na co patrzę z nieukrywanym podziwem i zazdrością. Skłoniło mnie to do refleksji na temat własnej kondycji sportowej. Jeżeli chodzi o sport w moim życiu, to gdyby móc temat przenieść na moduł biznesowy, to ja zawsze pozostawałam na etapie start-up'ów. Pierwszym sportem w moim życiu było łyżwiarstwo figurowe. Tata zapisał mnie do szkółki, gdy byłam małą dziewczynką. Równocześnie uczęszczałam na lekcje rytmiki i baletu, bo taki był "łyżwiarski" wymóg. Było super do momentu, kiedy na "śmierć" pokłóciłam się z moją przyjaciółką Ninką i postanowiłam więcej nie pójść na łyżwy. Nie pamiętam już o co poszło, pamiętam za to, że prośby mojego taty, żeby nie rezygnować nic nie dały, tak się uparłam!
W drugiej klasie podstawówki zakwalifikowałam się do "pływackiej" klasy sportowej. Nie powiem, lubiłam pływać, nawet bardzo, a najbardziej nurkować. Nie pamiętam już dokładnie czego mi zabrakło, talentu, warunków czy wytrwałości, ale na zawody pływackie zawsze wybierano ...Ninkę, więc mi się odechciało. Pod koniec szkoły podstawowej zainteresowała mnie piłka ręczna. Byłam nawet na obozie sportowym w Libiążu! W tej dyscyplinie najbardziej podobały mi się kolorowe, superfajne "nałokietniki" i "nakolanniki", które dumnie taszczyłam na treningi. Nie podobały mi się za to wieczne siniaki i raz na jakiś czas podbite oczy, na które nie było ochraniaczy. Z "ręczną" kojarzą mi się też frytki w przydworcowej budce, jedzone na mrozie w oczekiwaniu na autobus. Nigdy nie były takie pyszne, jak po treningu piłki ręcznej. Z tej sportowej przygody zostało mi, że... uwielbiam frytki. Z bólem muszę przyznać, że i ten sport zakończyłam na etapie start-up'u. Nie zniechęciłam się jednak w poszukiwaniu tego jedynego dla siebie sportu. W liceum koleżanki namawiały mnie, żebym z nimi grała w siatkówkę. Nie polubiłam tej dyscypliny od samego początku. Nie czułam się komfortowo, nie dość, że byłam najniższa i najmniejsza w grupie, to jeszcze na dodatek skakać musiałam najwyżej. To na prawdę nie miało sensu. Do dzisiaj nie lubię tej dyscypliny sportowej, no, może jedynie w wykonaniu naszej reprezentacji.
W drugiej klasie ogólniaka znowu odezwał się we mnie głód sportowy. Na gimnastykę akrobatyczną namówiła mnie koleżanka z klasy - Renia, która też taki głód odczuwała. I tak zaczęła się moja kolejna sportowa przygoda, tym razem z batutem w tle. Ale to była frajda! Trafiłam tam tuż po nieudanym epizodzie z "siatką", więc skoczność miałam na całkiem przyzwoitym poziomie. Tym razem mój niewysoki wzrost nie przeszkadzał, przeciwnie, był sprzymierzeńcem w "powietrznych" ewolucjach, w których czułam się jak ryba w wodzie. Czym są skoki na rozpiętej nad ziemią szerokiej siatce wie tylko ten, kto spróbował. Już uwierzyłam, że to wymarzony sport dla mnie, gdy niespodziewanie dla samej siebie, podczas któregoś treningu źle oszacowałam odległość, a to bardzo ważne w tym sporcie. To był wysoki skok! Tyle, że wcześniej odbiłam się twarzą od ramy. Wszyscy mnie pocieszali, że taki pocałunek z Bronkiem - Batutem to normalka w tym sporcie i że opuchlizna szybko zniknie. Niestety nie znikała, przez długi czas z trudem rozpoznawałam siebie w lusterku. Jedynym pozytywem tej bolesnej sytuacji było zwolnienie ze szkoły na dwa tygodnie. Niestety, coś się we mnie już na zawsze - w kwestii batutu - zablokowało. Próbowałam się przełamać ze wszystkich sił i nic. Kiedy tak patrzę wstecz na ten batut, to sobie myślę, że wygrywa z nim tylko ten, kto się czuje jak ptak w powietrzu, a nie jak ryba w wodzie (co mi pewnie zostało po pływaniu), no i ten kto ma dobry wzrok.
Było jeszcze parę innych sportowych epizodów w moim życiu, np. obóz harcerski, ale tam przepadłam w nocnym biegu na orientację. Przez las z latarką w ręku i po strzałkach! Bieg nie wyszedł mi źle, za to orientacja - fatalnie. Tu też próbowałam "walczyć" z ograniczeniami, ale kiedy pewnej nocy, wracając z obozowej "latrynki" wpakowałam się niechcący na piętrową (identycznie taką samą jak moja!) pryczę koleżanki z identycznego jak mój, tyle, że sąsiedniego namiotu, dałam spokój. Szczerze mówiąc, orientacji do tej pory nie udało mi się poprawić. Wśród wszystkich dziedzin sportowych, jakich spróbowałam, najlepsza byłam w skakaniu na skakance. Od zawsze brylowałąm na osiedlowym podwórku i tak mi zostało. Skończyłam pół wieku, mam gromadkę dzieci, wnuki i nadal dobrze podskakuję.
Z innych dziedzin lubię jeszcze narty i żagle, a z gier zespołowych: "dwa ognie" i "chowanego".
Wracam z krainy wspomnień do codzienności i postanawiam wrócić do "sportu" i wziąć się - wzorem innych - za bieganie. Ostatnie bóle w stawach uświadomiły mi, że już najwyższa pora. Kiedy poskarżyłam się mężowi, że mnie boli pięta, usłyszałam: bo się nie ruszasz. Najpierw szczerze się obruszyłam. Bo jak to? Bieganie po schodach z praniem to nie ruch? A wycieranie podłóg i odkurzanie to też nie ruch? Nie wspominając już o plewieniu ogródka w sezonie.
Cóż, wewnętrzny głos prawdy podpowiada i mnie, że to nie to samo, chyba, że się z tym praniem przebiegnę ze czterdzieści razy tam i z powrotem po schodach. Tak więc od kilku dni biegam! Pechowo wybrałam czas, zważywszy na aurę. Bo bieganie w śnieżno-wodnistej "prycie" za płotem nie jest najfajniejsze, wysiłek większy i ubranie całe pochlapane, ale co tam! Chciałabym pochwalić się, że nie poddawanie się trudnościom sportowym to moja specjalność, lecz nie mogę. Za to zawsze mogę na nowo spróbować i tego się trzymam. I mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła podzielić się moimi biegowymi wrażeniami. Za dużo zdradziłam, żeby się ze wstydem wycofać!
Pozdrawiam wszystkich i już na starcie zachęcam do "sportowego" ruchu!
Ola
Zima jednak choć na trochę zawitała. Jak zwykle parę fotek z tego mojego, zawsze niezmiennie pięknego i cichego gaju.
I pomyśleć, że wiosną będzie w tym miejscu znowu morze stokrotek...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
magicznie... do tej pory próbuję odgadnąć, w którym mniej więcej miejscu Pani mieszka, ale niczego charakterystycznego nie dostrzegam, domyślam się jedynie, że przy głównej drodze :)
OdpowiedzUsuńGorące pozdrowienia w mroźną zimę z kilku kilometrów dalej ;)
Dziękuję za komentarz. Bardzo mi miło, że ktoś z "mojej" okolicy zajrzał na bloga. Jak już zagadka, gdzie mieszkam przestanie być zagadką to zapraszam na herbatkę :) Ciepło pozdrawiam!
UsuńW takim razie trzymam kciuki żeby, żadnego wstydu nie było ;) :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Jestem dobrej myśli, skoro taki mistrz biegowy trzyma za mnie kciuki!:) Pozdrowienia!
Usuń