sobota, 20 grudnia 2014

Świąteczna bajka



"I co to będzie z tą zimą?", pomyślał krecik i rozejrzał się dookoła. Z nieba zamiast śniegu siąpił deszcz, otoczenie prezentowało się posępnie i szaro.
Lecz już po chwili nie zważał na to. W gałęziach drzewa rosnącego opodal dostrzegł ruch. "Już się krząta", szepnął do siebie i rozmarzonym wzrokiem podążył za małą, rudą wiewiórką. Przyjaźnią się całkiem długo. Prawdę mówiąc, od pierwszego dnia, kiedy się wprowadziła wszystko się zmieniło, ożyło, a świat stał się jakby radośniejszy. Jest tylko jeden szkopuł, ona ciągle jest zajęta, zabiegana. Chwilami odnosi wrażenie, że nawet kiedy wszystkie prace wykona, natychmiast znajduje sobie nowe "najważniejsze" na świecie zajęcia. Tak mu właśnie odpowiedziała pewnego popołudnia, kiedy zaprosił ją do siebie na pogawędkę.
"Przykro mi kreciku, właśnie nawlekam grzybki na gałązkę, muszę wykorzystać dobrą pogodę, to jest teraz najważniejsze!"
I tylko śmignął mu przed oczami jej piękny, puszysty ogon. Kiedy indziej chciał się pochwalić swoją świeżo wykopaną i pięknie urządzoną izbą-spiżarką, tak pieczołowicie wyłożoną mchem i trawą. Bardzo się napracował, ale warto było! Efekt był wspaniały! Lecz wiewiórka nawet nie zeszła z gałęzi, wysłuchała tylko zaproszenia i w pośpiechu wróciła do swojego "najważniejszego" zajęcia - zbierania orzechów.
Pewnego dnia spotkali się przy starym, rozpadającym się klonowym pniaku. Wiewiórka siedziała sobie na nim, piękna i majestatyczna na tle nieba. Tak właśnie widział ją krecik odpoczywający u podnóża pnia. "Święta za moment", rzekła wiewiórka i spojrzała z radością na swojego małego towarzysza. "Zapraszam cię na wigilię", krecik szepnął cicho, z nadzieją w głosie. Ku jego ogromnej radości wiewiórka się zgodziła i zaplanowali spędzić ten magiczny wieczór razem.

Dzień wstał wyjątkowo ładny, po ostatnich szarówkach i mżawkach ni śladu. W nocy chwycił lekki mróz i poprószył śnieg. Niewiele, ale świat od razu zrobił się jaśniejszy, weselszy. Krecik skończył właśnie ostatnie porządki. Uwielbia ten wczesny, poranny czas, energia go wtedy rozpiera! A dzisiaj oprócz energii rozpiera go też radość! Musi jeszcze tylko zapakować prezent dla wiewiórki. W tajemnicy i ukryciu przed nią, co było prawie niewykonalnym zadaniem, bowiem wiewiórka ma zdolność dotarcia do wszystkich zakamarków, suszył grzyby i zbierał najpiękniejsze sosnowe szyszki- jej przysmaki. Kiedy skończył, położył prezent na środku swojej izdebki. Pozostało mu już tylko miłe czekanie. Po jakimś czasie poczuł się senny i przymknął swoje małe, słabo widzące oczy. Wpadł w lekką drzemkę... . Wtem..., wiewiórka staje w drzwiach. Ma śmiejące się oczy i piękne, błyszczące, wypielęgnowane futerko oraz prezent dla niego. Jest duży i ślicznie opakowany. Krecik nie posiada się ze szczęścia! Tak długo marzył o tej chwili! Ma tyle do powiedzenia, a i sam jest spragniony jej słów, tak oszczędnie "wydzielanych" podczas ich krótkich, przypadkowych spotkań. Jest błogo, cudownie, tak bardzo się oboje cieszą tym wspólnym czasem... .
Lecz nagle, co to...? Krecik przeciera oczy, budzi się ze swojej drzemki. Na środku izby obok jego prezentu stoi drugi, równie okazały, związany piękną, czerwoną kokardą. Na nim karteczka z życzeniami od wiewiórki. Była u niego, ale zastała go w drzemce, więc zostawia prezent i wraca do siebie... .Poza tym, choć to wigilia, to jednak musi dokończyć okrywanie pędów i owoców, idzie mróz i ... , dalej już nie czytał. Trudno opisać ten zawód w sercu! A więc to był tylko sen... , pomyślał zdruzgotany. Spojrzał na prezent, który wcale nie cieszył, nie zamierzał go nawet rozpakować, bo i po co! Skulił się w kącie izby i gorzko zapłakał. W tym swoim smutku nie usłyszał pukania do drzwi. Ocknął się dopiero na głos wiewiórki. "Hej, kreciku, co ci się stało? Byłam u ciebie lecz spałeś, zostawiłam karteczkę...". Oszołomiony krecik zawstydził się bardzo całym zajściem. Zerknął ponownie na tekst, którego nie przeczytał do końca. "...idzie mróz, muszę okryć pędy i owoce. Zaraz wracam i chyba będę musiała cię obudzić. Mam ci tyle do powiedzenia! Nawet nie wiesz, jak czekam na naszą wigilię, to dla mnie najważniejsze... ."

Późnym wieczorem zaczął padać śnieg, mróz ścisnął ziemię i udekorował skrzącym się blaskiem wszystko dookoła. Świąteczną ciszę przerywały jedynie rozlegające się raz po raz stłumione, szczęśliwe śmiechy wydobywające się z kreciego mieszkania... .


Święta tuż. Wszystkim zaglądającym tu życzę cudownych świąt, by każdy czuł się szczęśliwy i by nikt nie czuł się samotny. Nie od dziś wiadomo, że to, co najpiękniejsze, najcenniejsze, jest niewidoczne dla oczu. Każdemu więc życzę, by w tym magicznym czasie otrzymał to, czego nie można "fizycznie" położyć pod choinką, ciepło, dobro, życzliwość, miłość.... I by nasi bliscy, przyjaciele i wszyscy pozostali, taki sam prezent otrzymali od nas. Bo to najważniejsze... .

Pozdrawiam wszystkich ciepło, świątecznie i przesyłam tę znaną, zawsze aktualną piosenkę Czerwonych Gitar.
Ola








środa, 10 grudnia 2014

Poranek. 1392



Grupka osób zatrzymała się na skraju ulicy zerkając na przejeżdżający samochód. O tej porze ruch nie jest jeszcze duży, ale nasila się z każdą minutą. Za godzinę, gdy będą wracać, już nie jeden, nie dwa, lecz cała rzeka samochodów popłynie ulicą. Grupka wygląda trochę niezwyczajnie. Patrząc z pewnego oddalenia wydawać by się mogło, że to poruszające się nisko nad ziemią robaczki świętojańskie. Lecz te są wielokolorowe, żółte, błękitne, czerwone, są różnej wielkości i pięknie połyskują w porannym mroku. Trzymają je małe, trochę zmarznięte rączki. Twarzy dokładnie nie widać, jakby otulone poranną mgłą i rozpraszającą się powoli ciemnością. Małe kroczki obok wielkich kroków, przyspieszają nieco. Jeszcze około dwustu metrów do przejścia. Są dzisiaj nieco spóźnieni. Czekali na Basię. Ktoś jej zrobił głupi żart i schował lampion. Biegała z płaczem i szukała. Obudziła pół domu. W końcu się znalazł, w łazience, za koszem na śmieci. Na szczęście nie zniszczony. Jutro położy go obok siebie na poduszce. Wchodzą do kościółka rozświetlonego dziesiątkami lampionów. Roraty się rozpoczęły.

Basia spytała kiedyś "wujka" jak daleko jest z jej domu do kościoła. Odpowiedział, że niedaleko, około pół kilometra. Ale chciała wiedzieć bardzo dokładnie, nalegała, żeby to sprawdził. Wyliczył więc i wyszło 464 metry. "A ile to kroków? - spytała. "Twoich?", pomnożył szybko - "1392". Pomyślała chwilę i odpowiedziała : "tysiąc to tak dużo, a idziemy tak krótko, wujku". Dla niej stanowczo za krótko. W całym tym przedświątecznym zamieszaniu uwielbia tylko tę drogę. Zrobiłaby wszystko, żeby ją rozciągnąć jakoś i pobyć z nimi dłużej. Przychodzą po nią codziennie i zabierają na roraty. "Wujek", "ciocia" i ich dwoje maluchów, młodszych od niej. Basia jest już prawie "dorosła", ma dziewięć lat!. A potem zabiorą ją na wigilię, będzie fajnie, a potem... . Potem wróci do siebie, wie o tym i wszystko rozumie. Mają za małe mieszkanie, żeby z nimi została, tak na zawsze.

Do swojego "nowego" domu trafiła, gdy miała cztery lata.
Ale nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić. Jedyne do czego się przyzwyczaiła, to do "nieczekania" na nią. Mama jej kiedyś powiedziała, że tak będzie lepiej. Mało pamięta z tego dnia. Krzyczała aż ochrypła, a potem, gdy się obudziła ściskała w ręku małą lalkę. Od niej. Czekała trzy lata, ale chyba już nie czeka. Wszystko wie i rozumie. Przecież tak jest lepiej. Lepiej dla niej. Nauczyła się pilnować swoich rzeczy. Raz ktoś zabrał jej tę lalkę i schował gdzieś, jak wczoraj lampion. Ogarnęła ją taka panika, że z trudem oddychała. Znalazła ją wciśniętą w kąt. Nie rozstają się, razem śpią, razem chodzą do szkoły i na plac zabaw przed "domem". Na szczęście jest mała i wszędzie się zmieści. Do plecaczka, do tornistra, a nawet do kieszeni zimowej kurtki.

Z jej "domu" na roraty chodzi tylko ona. "Ciocia" z "wujkiem" przyszli pewnego dnia, długo rozmawiali z panią Marzenką. Potem zabrali Basię, pojechali razem i robili kolorowe lampiony. "Ciocia " rozłożyła skarby na ich niewielkim kuchennym stole. Czego tam nie było!. Bibułki, kartony, klej, farbki, taki błyszczący pyłek, "ciocia" powiedziała, że to brokat. Nawet bateryjki i małe żaróweczki!. Wybrała żółty kolor. Teraz jej lampion świeci jak słońce!.
Tak bardzo lubi ich dom. W większym pokoju stoi obiekt jej marzeń - pianino!. "Wujek" na nim gra, nie często, bo ściany cienkie i sąsiedzi się denerwują. Pewnego wieczoru, kiedy oni się bawili grał taką ładną melodię. Podeszła i słuchała. A potem spytała co to. Nie pamięta dokładnie, ale odpowiedział, że to coś o księżycu.

Wczesny poranek. Inne dzieci jeszcze śpią. Zbiega szybko na dół w samych skarpetkach, buty założy przy drzwiach, hałasują na kamiennych schodach. Pani Marzenka powiedziała, że musi być cichutko, bo to prawie noc jeszcze. Przebiega obok stołówki. Duży stół, dużo krzeseł, dużo talerzy, kubków, wszystkiego dużo. Nie lubi tego "dużo". Woli małą ciasną kuchenkę i mały stolik, przy którym robili lampiony.
Przyciska nos do wielkiej szyby w drzwiach. W ręku ściska swój słoneczny lampion. Czeka. Wypatruje. Z półmroku wyłaniają się białe, oszronione gałęzie drzew. Jest tak cicho, nawet najmniejszego wiatru, wszystko lśni, jak w bajce. Zaraz przyjdą po nią. I zrobi te swoje 1392 kroki, 464 metry.
Tylko tyle i aż tyle... .

Pozdrawiam. Ola


















poniedziałek, 1 grudnia 2014

Poza horyzontem



Zatrzymała się jeszcze tylko w sklepiku za rogiem. Za chwilę będzie u siebie. Lubi wracać do swojej małej klitki. I lubi być w niej sama ze sobą. Dziś na kolację przygotuje sobie włoski makaron z suszonymi pomidorami i rukolą. Wino do tego koniecznie musi być. Lubi Chateau Ste Michelle, jego delikatny aromat, wiśniowo - jagodowy smak i kolor. No i jest na jej kieszeń.
Miała dzisiaj w pracy ciężki dzień. Jej pracownik chyba może powiedzieć to samo. Totalnie się nie dogadywali. Prawdę mówiąc od dawna działają sobie na nerwy. "Góra" ich przyciska, wszystko musi być na czas. Współpracować trzeba, czy się tego chce, czy nie.
Zapach czosnku i oregano unosi się w powietrzu. Zapaliła świeczkę, postawiła na środku stołu i chwilę popatrzyła na jej płomień. Gotowe. Usiadła przed komputerem. Wcisnęła przycisk. Znajomy, cichy i miły szum popłynął do jej uszu. Nawet nie wie kiedy zjadła to swoje fettuccini i wypiła dwie lampki wina. Jakoś bezwiednie. Obejrzała film. "Wciągnęła" się, nie sądziła, że tak ją poruszy. Potem opłaciła rachunki i wreszcie zanurzyła się w facebookowym nurcie. W sumie od początku na to czekała. Ileż to już razy błogosławiła całą tę filozofię technologii Web 2.0. Jak można było bez tego żyć?. Nie jest już sama, błąd - nie czuje się samotna. "Znowu przesadziłam, nie będę mogła rano wstać" - mruczy do siebie. "Klik" i wszystko ucichło. Podeszła do okna. Pierwszy śnieg. Trawnik przed blokiem oprószony, jakby cukrem pudrem. Czyjeś ślady się odbiły. Kogo "nosi" o takiej porze, pomyślała. Pewnie pies musiał wyjść. Może będą wracać... . Ale tylko cisza dookoła. Postała jeszcze chwilę. Wreszcie zdmuchnęła świeczkę i zapaliła małą lampkę w rogu, zawsze bała się spać w ciemności. Kot znużył się dziś czekaniem i nie przyszedł na wieczorne przytulanki, śpi gdzieś w kącie. Przykryła się kołdrą po same uszy, lubi tak, jest ok. Tylko dlaczego nie może zasnąć... .

Czuje się zawiedziona. Miały się dzisiaj spotkać i pogadać. Uwielbia te chwile z przyjaciółką. Ale od czasu, kiedy M. wyszła za mąż, coraz mniej mają czasu dla siebie. W ostatniej chwili odwołała spotkanie. Jej synek zachorował, pognała z nim do lekarza. To przyjaźń jeszcze z liceum. Lubi jej oczy, tyle wyrażają. I jej głos, lekko zachrypnięty, cichy. Już nieraz miała takie skojarzenie, że jej słowa są jak kolorowe liście, najpierw fruną wysoko w górę, potem płynnie, spokojnie opadają, a jeden, zamiast na ziemię, wpada prosto do jej serca. A ona nawet o tym nie wie... . Wtedy, gdy przyszedł ten trudny moment w jej życiu, M. po prostu wzięła ją za rękę. I była przy niej. Nie zgadzają się tylko w jednej kwestii - Boga. Wykrzyczała jej kiedyś, ze już go nie potrzebuje. Nie było go wtedy, nie ma i teraz. A nawet jeżeli jest, to niewiele ma z nim wspólnego. Na szczęście M. uszanowała jej decyzję, nie naciska i co najważniejsze, wciąż jest jej przyjaciółką. Jedyny szkopuł, to, że tak rzadko mogą się teraz spotykać.

Włączyła dzisiaj komputer później niż zwykle. I równie szybko wyłączyła. Kot ją złości. Dostał jedzenie, a wciąż się pęta pod nogami. "Co się ze mną dzieje? Wszystko przez tę pracę, tyle na głowie". Ale przecież lubi to co robi... . Nie chce dzisiaj tej swojej wybornej kolacyjki, ani wina. Tak, jest zła i niczego nie chce!. Nawet facebook i ci wszyscy jej znajomi... . Może gdyby oferował wrażliwe oczy i ciepłą dłoń. Może tam "być" i jednym kliknięciem "nie być", kogo to obchodzi. Czuje, że przesadza, że to nie do końca tak, ale dziś brakuje jej prawdy za facebookową fasadą słów.

Wie, że nie może uciekać od trudnego tematu. W końcu kiedyś musi przyjść konfrontacja i decyzja. Wraca myślami do czasu, gdy horyzont wydawał się jeszcze czysty. Potem tyle spraw go zagraciło, zaśmieciło. Nigdy nie była tchórzem, teraz też nie zamierza być. Czasami najwięcej odwagi potrzeba, by zajrzeć w głąb siebie. Może zbyt pochopnie oskarżyła Go o wszystkie swoje niepowodzenia. Może to prawda, ze On tam ciągle jest i może faktycznie czeka... . Nie robi sobie wielkich nadziei, ale coś jej podpowiada, żeby spróbować. Poza tym nigdy Mu niczego nie obiecywała, nie ma zobowiązań, za to ma dość samotności i gniewania się... .

Weszła do środka, przymusiła się całą sobą. Specjalnie wybrała ten moment kiedy jest cicho i pusto. Nie znosi tych swoistych "zbiegowisk". Skierowała się na prawo, znajome miejsce z jej ulubioną niegdyś ławeczką wyłoniło się z półmroku. Usiadła i zamknęła oczy. To głupie, nikogo tu nie ma, a ma wrażenie, że czuje na sobie czyjś wzrok... . Zrobiła pierwszy krok, może zrobi i drugi. Znajomi powiedzieliby, że to takie tanie i naiwne. Nie słyszy żadnego cudownego głosu... . Ale ma niejasne wrażenie, że coś drgnęło w jej środku. Jutro też tu zajrzy.

Zasypia. Trochę na jawie, trochę w półśnie widzi przed sobą linię zachodzącego słońca. Gdzieś tam daleko, za horyzontem zdarzeń wyłania się coś, czego nie potrafi bliżej określić, nazwać, czuje, że to coś dobrego. Słyszy swoją ulubioną piosenkę Annie Lennox, ale pierwszy raz docierają do niej słowa... . Sen dzisiaj dziwnie szybko przychodzi, otula i przytula. Już wie, że zrobi drugi krok, a potem może i następny, i następny... .

Pozdrawiam wszystkich zaglądających tu.
Ola



Ostatnie dni lata. Wspomnienie.