środa, 16 grudnia 2015
Z myślą o S. i... świątecznie.
Muszę szczerze przyznać, że ostatnio nie potrafiłam wykrzesać z siebie nic sensownego, wena mnie opuściła i tyle. Moje myśli dość mocno pochłonięte są chorobą bliskiej mi osoby. Ale u kogo tak nie bywa? Lecz kiedy myśli zaczynają wirować wciągając mnie w niebezpieczną, szaloną przejażdżkę, ustawiam się do pionu skupiając się na tym co dobre. I trzymam się tego kurczowo, jak miś koala życiodajnego eukaliptusa.
Parę dni temu zaczęłam, trochę wbrew woli pisać świąteczny tekst na bloga. Usiłowałam być zabawna, ale mi nie wyszło. Wobec tego postanowiłam podzielić się uczciwie tym co mi w duszy gra. I nawet, jeżeli nie całkiem na wesoło, to jednak nie całkiem na smutno przecież!
Parę dni temu "przeszła" na drugą stronę życia osoba, z którą wiele lat łączyła mnie przyjaźń. Na imię miała Salomea. Zdarzało mi się o niej wspomnieć na blogu. I nie dlatego chcę o niej napisać, że najczęściej dobrze zwykło się mówić o tych, którzy odeszli z tego świata. Ona po prostu taka była - dobra, dzielna, życzliwa i niezwykle skromna. Dla świata była - w pewnym sensie - szarym, całkowicie nieznanym, ginącym w tłumie, jak wielu - człowiekiem. Lecz nie była taka dla mnie! Dla mnie była i wciąż jest kimś ważnym i wielkim. Dlatego chciałabym, żeby usłyszeli o niej ci, którzy zaglądają na mojego bloga.
Kiedy o niej myślę, uśmiecham się do siebie. Dobro, które zostawiła w sercu tych, którzy ją znali nie odeszło wraz z jej fizycznym końcem. Jej wielkość polegała na tym, że w wyjątkowy zupełnie sposób akceptowała to co ma, cieszyła się tym i kochała ludzi. Już teraz wiem z całą pewnością, że kiedy do niej przychodziłam dostawałam o wiele więcej niż jej dawałam. To, co otrzymywała od innych zawsze bardzo wyolbrzymiała. Właśnie tak: wyolbrzymiała dobro w innych!
Była trochę, jak gość, o którym pisała Regina Brett w jednej ze swoich książek. Przychodzili do niego ludzie, których możnaby określić - patrząc oczami tego świata - nieudacznikami, ludźmi zepchniętymi na margines. On pisał im życiorysy skupiając się jedynie na tym co w nich dobre. Odbierali te swoje CV-ki i niejeden z niedowierzaniem stwierdzał: "Wow, to na prawdę ja?". I taka była Salomea. Może nie napisała mojej CV-ki, ale zawsze wychodziłam od niej (i nie tylko ja) silniejsza i pewniejsza siebie. Jeżeli odczuwałam coś na wzór wyrzutu czy dyskomfortu, to jedynie po to, by coś zmienić na lepsze w sobie.
Nie ukrywam, że mi jej brak. Tak, jak nagle zabraknie przyjaciela. Ale nie odczuwam smutku lub żalu. Za każdym razem, kiedy o niej pomyślę odczuwam radość i wdzięczność. I robi mi się ciepło na sercu. Jej fizyczne kalectwo polegało na tym, że przez ponad trzydzieści lat zmuszona była przemierzać swoje życie na siedząco - przykuta w tej pozycji do swojego łóżka. I cieszyła się tym swoim życiem nie mniej niż normalni, zdrowi ludzie. Może nawet bardziej. A już na pewno bardziej odczuwała wdzięczność za to co ma. Z postawy Salomei płynie dla mnie jeszcze jedna nauka. Opowiadała mi dużo o swoim życiu, wiem jak wiele doznała różnych upokorzeń. I również wiem, jak je znosiła. A znosiła je bardzo dzielnie. I to też stanowiło o jej wielkości, jak mniemam, nie tylko w mojej opinii. Chyba każdy doświadcza pewnego rodzaju upokorzeń, większych lub mniejszych. Czujesz upokorzenie, bo masz mniej, bo jestes biedny, bo nie układa ci się w życiu tak, by świat to docenił (i twoi znajomi, rzecz jasna), bo powinęła ci się noga, bo masz problem z dzieckiem lub dziećmi, bo nie jesteś dość oczytany i mądry, bo pieniądze przyszło ci pożyczać, itd. Salomea też tego wszystkiego i wiele więcej doświadczyła. I n i g d y nie czuła urazy! Promieniowała wewnętrznym spokojem i pokorą.
Z okna mojej sypialni rozciąga się piękny widok na ogród. Dosłownie na wprost mnie rośnie sobie świerk. I chociaż widzę go od zawsze, wczoraj po raz pierwszy mu się przyjrzałam. Otworzyłam okno i nawet zrobiłam mu zdjęcie. Jest inny niż pozostałe świerki. Można powiedzieć, że jest tylko połową drzewa. W lecie nie można tego zauważyć, ale w zimie, kiedy brzozy - jego sąsiadki zrzucają liście, widać doskonale."Odebrały" mu połowę gałęzi, a on z całą siłą i mocą pozostałą część pręży i wyciąga do góry. Górne gałązki wprost pną się do nieba. Co roku świerk jest wyższy i nie poddaje się ani trochę w tej swojej wspinaczce. Z pewnością nie można nazwać go normalnym świerkiem. Jednakże ma w sobie coś fajnego i radosnego. Patrzę na niego i nie robi mi się smutno, wręcz przeciwnie. W sercu czuję obecność Salomei i myślę sobie, że normalność jest przereklamowana... .
Święta za moment. Kilka dni temu córka poprosiła mnie, żebym w weekend zaopiekowała się wnukami, miała pilny wyjazd. Odebrałam więc dzieci ze szkoły i przedszkola. Jak zwykle w piątek o tej porze, wyjeżdżając z miasta, stoimy w korku. I jak zawsze głośno śpiewamy, nasze głowy, ku zdziwieniu niektórych kierowców - tańczą w rytm muzyki. Ten korek jest dla mnie miłym czasem z nimi. Sofijka, wnuczka, zniecierpliwiona staniem w tym korasie pyta mnie: "babciu, chciałabyś być kiedyś pierwsza w korku? W myślach odpowiadam: "jadąc z wami - nigdy". Potem zastanawiamy się, co lepiej wygrać w tym losowaniu, samochód czy bombki."Bombki!" krzyczy znów Sofijka, niepewnie się z nią zgadzam. A wieczorem lepimy pierniki. Potem stroimy je i malujemy. Pachnie w całym domu, i w nocy i rano i po południu drugiego dnia...
Każdemu na zbliżające się święta i na każdy czas życzę dziecięcej radości, zauważania dobrych rzeczy, nawet bardzo małych dobrych rzeczy i siły w pokonywaniu problemów, gdyż podobno każda przeszkoda jest misją od Boga.
Pozdrawiam ciepło i świątecznie!
Ola
Wczoraj niespodziewanie spadł śnieg, w oka mgnieniu zamienił nasz gaj w królestwo bajkowej "Królowej Śniegu". Oczywiście natychmiast pobiegłam uwiecznić ten widok...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
.............ładne...................i tekst i zdjęcia i "wydźwięk...........ładne...............
OdpowiedzUsuńDzięki, miło mi :)
Usuńa na Mazurach śniegu nie ma nawet odrobinki:(. Ale za to są pierniki tzn. wczoraj jeszcze były i zniknęły i dzisiaj pieczemy drugą turę. Tamte się zjadły i nie doczekały dekorowania. Uwielbiam obserwować moje dzieciaczki przy robieniu ciasteczek, kuchnia przypomina pobojowisko ale zdecydowanie więcej jest radości niż bałaganu!. Życzę Pani rodzinnych,radosnych i uduchowionych świat:). pzdr Kamila
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzenia i wzajemnie! Ja okrutnie od razu pierniczki schowałam i nikt nie mógł ich zjeść oprócz mnie, teraz się z tym męczę. Serdecznie pozdrawiam całą rodzinkę i Mazury! :)
UsuńPost pełen refleksji i zadumania nad odchodzeniem. Tak właśnie się toczy wszystko na tym świecie - narodziny, odejścia. Jednym to wszystko jakoś pięknie się układa, zaś inni ciągle maja jakby pod górkę.
OdpowiedzUsuńCzy normalność jest przereklamowana? - nie sądzę, ja cieszę się, że jestem normalna, że moje dzieci......
Nie możemy się winić, że jesteśmy normalni.
Olu, wesołych świąt życzę, Tobie i Twojej rodzinie.
I nie przeżywaj już tych pierniczków. :) :*
___Tess.
Miło, że zajrzałaś. Dziękuję za życzenia, ja również życzę Ci i Twoim bliskim radosnych świąt! ps., pisząc o przereklamowaniu normalności miałam na myśli to, że nie zawsze dostrzegamy wewnętrzne piękno w tym co niedoskonałe, np.fizycznie, a nie, że normalność jest niedobra. Ciepło Cię pozdrawiam! :)
UsuńJa doskonale zrozumiałam puentę wpisu, jednak myślę jak myślę.
UsuńNormalni też mają wewnętrzne piękno. Niektórzy. Ty masz.
41 years old Senior Editor Randall Mapston, hailing from Sainte-Genevieve enjoys watching movies like "Corrina, Corrina" and Reading. Took a trip to Rock Art of the Mediterranean Basin on the Iberian Peninsula and drives a Ferrari 412S. tutaj jest jego komentarz
OdpowiedzUsuń